Stanisław Lem "Solaris"

Fascynująca wizja obcego, kosmicznego bytu jako żywego, rozumnego oceanu, który tworzy ludzkie kopie z czyichś wspomnień i je udoskonala. Lem w klasycznej odsłonie ze wszystkimi zaletami (wizjonerstwo, głębia intelektualna) i słabościami (afabularność, nadmiar terminologii techniczno-naukowej). Jest to niewątpliwe książka-wyzwanie.

Mocne strony
1) Wizja oceanu zalewającego Solaris – planetę dwóch słońc: "Ocean świat w sobie, byt w sobie? Nie dostrzega nas jak słoń mrówki? Potrafi syntetyzować sztucznie nasze ciała, a nawet doskonalić je, wprowadzeniem w ich podatomową strukturę niepojętych zmian stojących zapewne w związku z celami jakimi się kierował – istniał zatem, żył, myślał, działał".
2) Idea tworzenia udoskonalonych kopii ludzi na podstawie wspomnień przechwytywanych przez ocean, swoistych fantomów, które zjawiają się zawsze po zbudzeniu się wspominającego (tak wyłania się z niebytu Harey, zmarła przed laty samobójczą śmiercią żona głównego bohatera). "Zbudziłem się do kolejnego snu" – powie w pewnym momencie Kelvin.
3) Życie oceanu i jego wytwory (symetriady, asymetriady, mimoidy, błonoskrzydłe wzbijające się w powietrze piany, fosforyzowanie oceanu itp.), np. symetriada to "symfonia geometryczna, której jesteśmy głuchymi słuchaczami", a wznoszące się piany myśli to elementy anihilowanych fantomów.
4) Twórcze nawiązanie do mitu o Pigmalionie i Galatei: "Ona jest w gruncie rzeczy lustrem, w którym odbija się część twojego mózgu. Jeżeli jest wspaniała, to dlatego że wspaniałe było twoje wspomnienie – ty dałeś recepturę" (Snaut do Kelvina o Harey). 
5) Frapujące rozważania filozoficzne (m.in. pesymizm poznawczy, kwestia nieprzystawalności ludzkiego języka do opisu rzeczywistości, analiza natury absolutu: czy może być ułomny, materialny, ewoluujący – myślący ocean mógłby być pierwociną takiego quasi-boskiego organizmu).
6) Synteza gatunkowa: W "Solaris" Lem umiejętnie łączy elementy romansu, powieści psychologicznej, powiastki filozoficznej, satyry na naukę ("solarystyka").

Mankamenty
1) Afabularność – wprawdzie nie w takim stopniu jak w wydanym siedem lat po "Solaris" "Głosie Pana" (1968), lecz mimo to znacząco utrudniająca odbiór utworu – żywioł narracyjny jest u Lema obecny w ograniczonym zakresie, ten autor był raczej myślicielem niż opowiadaczem – proporcje między science a fiction są u niego zachwiane (w efekcie tekst jest bardziej esejem naukowo-filozoficznym niż porywającą opowieścią).
2) Język i styl – kilka wspaniałych cytatów ozdobionych oryginalnymi metaforami (końcowy akapit to literacki majstersztyk) ginie w natłoku terminologii naukowo-technicznej i zdań wielokrotnie złożonych, niekiedy wręcz bełkotliwych: "Giese jednak, który we wszystkich opisach innych tworów solarycznych zachowuje się jak mrówka, chodząca po zamarzłym wodospadzie, niczemu nie dając wytrącić z miarowego kroku swej oschłej frazy, tak był pewny swego, że poszczególne fazy wyłaniania się mimoidu uszeregował w ciąg rosnącej doskonałości".
3) Wątek romansowy – ukazany nieco powierzchownie (tragedia kochanków mogłaby być przedstawiona w sposób bardziej poruszający, pogłębiony psychologicznie).
 
Fabuła 
Psycholog Kris Kelvin ląduje na stacji badawczej, zbudowanej na odległej planecie Solaris, po to, by poznać sposób funkcjonowania zalewającego ją niemal w całości oceanu, będącego w istocie jednym olbrzymim organizmem (...) Dwaj naukowcy (dr Snaut i dr Sartorius), których psycholog zastaje na placówce, znajdują się na krawędzi szaleństwa. Ciało trzeciego z nich (Gibariana), samobójcy i niegdysiejszego mentora głównego bohatera, spoczywa w chłodni. Wkrótce i Kelvin zaczyna podejrzewać sam siebie o zaburzenia psychiczne, kiedy materializuje się przed nim fantom tragicznie zmarłej żony, Harey (...) Przeprowadzone przez Krisa badania wykazują, że fantomy różnią się od człowieka na poziomie struktury molekularnej; zbudowane są nie z atomów, lecz z daleko mniejszych cząsteczek – neutrin. Ta wiedza otwiera teoretyczną możliwość trwałego zniszczenia fantomów, zaś opory Krisa, który z czasem zaczął traktować coraz bardziej ludzką Harey jak partnerkę, napędzają dalszy rozwój fabuły (...) Równolegle naukowcy pracują nad "projektem myśl" – próbą transmisji ludzkiego elektroencefalogramu (to jest zapisu procesów elektrycznych zachodzących w mózgu) bezpośrednio w oceaniczną plazmę za pomocą silnego promieniowania rentgenowskiego. Kelvin, choć z oporami, zgadza się zostać źródłem tej transmisji (...) Jednocześnie między Kelvinem a Harey pojawia się pewne napięcie. Potem dowiadujemy się, że otrzymała ona od naukowców nagrania mówiące co nieco o jej sytuacji. Odbywa ona również rozmowę ze Snautem. Którejś nocy Harey podaje Krisowi środek nasenny, a sama – z własnej woli – ulega anihilacji, dokonanej z pomocą skonstruowanego przez Sartoriusa urządzenia (już wcześniej próbowała popełnić samobójstwo trując się płynnym tlenem). Powieść kończy się zatem podwójnym fiaskiem: powtórzeniem nieszczęśliwego zakończenia miłości Kelvina z ziemskim pierwowzorem Harey oraz ujawnieniem niemożliwości rzeczywistego kontaktu pomiędzy ludźmi a solaryjskim oceanem (źródło: www.culture.pl).

Wybrane cytaty
1) Każdej nauce towarzyszy zawsze jakaś pseudonauka, jej dziwaczne wykoślawienie w umysłach pewnego typu; astronomia ma swego karykaturzystę w astrologii, chemia miała ją kiedyś w alchemii, zrozumiałe więc, że narodzinom solarystyki towarzyszyła istna eksplozja myślowych dziwolągów.
2) Co to jest człowiek normalny? Taki, co nigdy nie popełnił niczego ohydnego? Tak, ale czy nigdy o tym nie pomyślał? A może nie pomyślał nawet, tylko w nim coś pomyślało, wyroiło się, dziesięć albo trzydzieści lat temu, może obronił się przed tym i zapomniał, i nie lękał się tego, bo wiedział, że nigdy nie wprowadziłby tego w czyn. Tak, a teraz wyobraź sobie, że naraz, w pełnym dniu, wśród innych ludzi spotyka TO ucieleśnione, przykute do siebie niezniszczalne, co wtedy? Co masz wtedy? (...) Masz wtedy Stację Solaris.
3) Pomyśl, ponazywaliśmy wszystkie gwiazdy i planety, a może one miały już nazwy? Co za uzurpacja!
4) Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi.
5) Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu (...) Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.
6) Samo istnienie myślącego kolosa nigdy już nie da ludziom spokoju. Choćby przemierzali galaktyki, choćby związali się z innymi cywilizacjami podobnych do nas istot, Solaris będzie wiecznym wyzwaniem rzuconym człowiekowi.
7) Ma to być Bóg ograniczony w swojej wszechwiedzy i wszechmocy, omylny w przewidywaniu przyszłości swoich dzieł, którego bieg ukształtowanych przezeń zjawisk może wprawić w przerażenie. Jest to Bóg... kaleki, który pragnie zawsze więcej, niż może, i nie od razu zdaje sobie z tego sprawę. Który skonstruował zegary, ale nie czas, jaki odmierzają. Ustroje czy mechanizmy, służące określonym celom, ale one przerosły te cele i zdradziły je. I stworzył nieskończoność, która z miary jego potęgi, jaką miała być, stała się miarą jego bezgranicznej klęski.
8) Każdy z nas wie, że jest istotą materialną, podległą prawom fizjologii i fizyki i że siła wszystkich razem wziętych naszych uczuć nie może walczyć z tymi prawami, może je tylko nienawidzić.
9) Odwieczna wiara zakochanych i poetów w potęgę miłości, która jest trwalsza niż śmierć, owo ścigające nas przez wieki "finis vitae sed non amoris" jest kłamstwem. Ale to kłamstwo jest tylko daremne, nie śmieszne. Być natomiast zegarem odmierzającym upływ czasu, na przemian roztrzaskiwanym i składanym od nowa, w którego mechanizmie, gdy konstruktor pchnie tryby, zaczyna wraz z ich pierwszym ruchem iść rozpacz i miłość, wiedzieć, że jest się repetierem męki, tym głębszej, im staje się przez wielość powtórzeń komiczniejsza? Powtarzać istnienie ludzkie, dobrze, ale powtarzać je tak, jak pijak powtarza oklepaną melodię, wrzucając coraz to nowe miedziaki w głąb grającej szafy?
10) Ani przez chwilę nie wierzyłem, że ten płynny kolos, który wielu setkom ludzi zgotował w sobie śmierć, z którym od dziesiątków lat daremnie usiłowała nawiązać chociażby nić porozumienia cała moja rasa, że on unoszący mnie bezwiednie jak ziarnko prochu wzruszy się tragedią dwojga ludzi. Ale działania jego kierowały się ku jakiemuś celowi. Prawda, nawet tego nie byłem całkiem pewien. Odejść jednak znaczyło przekreślić tę może nikłą, może w wyobraźni tylko istniejącą szansę, którą ukrywała przyszłość. A więc lata wśród sprzętów, rzeczy, których dotykaliśmy wspólnie w powietrzu pamiętającym jeszcze jej oddech. W imię czego? Nadziei na jej powrót? Nie miałem nadziei, ale żyło we mnie oczekiwanie – ostatnia rzecz, jaka mi po niej została. Jakich spełnień, drwin, jakich mąk jeszcze się spodziewałem? Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów.