Świat Kapuścińskiego – między faktami a fikcją

Odbiorców kultury można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej zaliczają się ci, którzy uważają, że życie autora jest integralnym składnikiem jego twórczości i w związku z tym należy znać twórcę równie dobrze jak jego dzieło. W drugiej grupie są odbiorcy, dla których liczy się samo dzieło, ponieważ zakładają, że z chwilą publikacji odrywa się ono od twórcy i stopniowo autonomizuje, dzięki czemu można je przyswajać, abstrahując od kontekstu biograficznego.

Stoję na stanowisku, że autor przemawia swoimi tekstami, że to w nich się wyraża i realizuje. Najciekawsze wydaje mi się królestwo myśli i wyobraźni, czyli rzeczywistość, która najpełniej objawia się w twórczości artystycznej. Dlatego podchodzę z dystansem do mody na pisanie i wydawanie biografii literatów, muzyków, filmowców, malarzy etc.

Zniechęca mnie w biografiach wszystko to, co wiąże się z tzw. życiem prywatnym bohatera – stosunki rodzinne, towarzyskie, rozmaite personalia, sprawy sercowe (często okraszone pikantnymi szczegółami), cechy osobowości, charakteru, sposób postępowania i bycia. Na ogół jest to opisywane bardzo drobiazgowo. Jedyne, co warte uwagi w takich książkach to kwestie dotyczące samego procesu tworzenia, odkrywanie warsztatu twórcy. Ewentualnie – tło epoki i atmosfera intelektualna, w jakiej rodziło się dzieło. Bywa oczywiście, że losy autora są równie fascynujące jak jego utwory, ale to nieczęste przypadki.

Fakty czy fikcja?

Chociaż więc stronię od biografii – dla Ryszarda Kapuścińskiego uczyniłem wyjątek. Pewnie dlatego, że jest on owym rzadkim przypadkiem, w dodatku należy do najbliższych mi pisarzy (jego teksty mogę czytać w nieskończoność, zawsze mnie ożywiają, inspirują), a także z powodu oddźwięku, jaki wywołała w Polsce i na świecie publikacja Artura Domosławskiego (tekst ukazał się w 2010 r., w trzy lata po śmierci „cesarza reportażu”).

Pamiętam, że była to istna burza, prawdziwy wstrząs dla opinii publicznej (nie tylko dla ludzi świata kultury). Wielki Kapuściński, który w naszym kraju nie zaznał właściwie krytyki, został prześwietlony (odbrązowiony?) przez swego młodszego kolegę, człowieka ze wspólnej branży i otoczenia (środowisko „Gazety Wyborczej”).

Najważniejsza teza książki Domosławskiego brzmi – Ryszard Kapuściński uchodzący za wzór reportera i dziennikarza (nie tylko zawodowy, ale i etyczny) w wielu swoich tekstach konfabulował, „rozbudowywał” opisywaną rzeczywistość, przedstawiał jako fakty wydarzenia zmyślone (choć zawsze osadzał je na jakimś podłożu empirycznym).

Dowody konfabulacji

Oto dwa najbardziej jaskrawe przykłady:

1) Sprawa „Cesarza” – głośna i skandalizująca, jeszcze przed ukazaniem się pracy Domosławskiego. Są tam zeznania anonimowych dworzan cesarza Etiopii Hajle Sellasje. Znawcy tematu (badacze regionu, historycy, etnolodzy itp.) dość zgodnie wskazują na liczne nieścisłości i absurdy pojawiające się w ich rzekomych relacjach (np. o piesku Lulu sikającym na buty mieszkańców pałacu, o prymitywizmie cesarza, który nic nie czytał i nigdy się nie podpisywał – w rzeczywistości znał kilka języków i był erudytą, o okrucieństwie władcy i średniowiecznych metodach zarządzania krajem – w istocie to reżim komunisty Mengistu, który obalił Sellasje – okazał się „stołem rzeźnickim”, przywołując określenie Hegla). Eksperci twierdzą ponadto, że rozmówcy Kapuścińskiego nie spotykaliby się z nim w warunkach domowych, ponieważ Etiopczycy w ogóle nie spotykają się w domach, tylko w kawiarniach, na powietrzu. Gdyby jednak ktoś widział byłych dworzan publicznie w towarzystwie białego dziennikarza, mogliby oni zostać aresztowani. Takie sytuacje wzbudzały podejrzenia siepaczy Mengistu. Potencjalni informatorzy zajęci byli ukrywaniem się przed tyranem, a nie udzielaniem wywiadów. Ergo: Kapuściński zasłyszał tu i ówdzie (może na przyjęciu w ambasadzie) jakąś jedną czy dwie relacje i twórczo „rozbudował rzeczywistość”. Jak pisze Domosławski – nie interesowały go detale faktograficzne, ale prawda ogólna. „Literatura piękna to prawda kłamstw” – jak ujął to Vargas Llosa. A wygląda na to, że Kapuściński bardzo pragnął być literatem. I także filozofem poszukującym sensu rzeczywistości. („Marzenie reportera: zostać pisarzem, marzenie pisarza: zostać myślicielem”).

2) Mitologizacja dzieciństwa i rodzinnego Pińska. Mały Rysiek mieszkał tam z rodzicami (z zawodu nauczycielami) oraz młodszą siostrą Basią. Ich sytuacja materialna była przyzwoita. Tymczasem Kapuściński wielokrotnie podkreśla skrajną biedę, w jakiej dorastał. Kiedy do 30 tys. miasteczka wkroczyli Sowieci, rodzina uciekła przed wywózką do Generalnej Guberni. Autor „Imperium” stworzył mit, że ojciec wydostał się z transportu do Katynia, co nie miało miejsca. Sam Pińsk maluje reporter jako wielokulturowy mikrokosmos, z którego wyruszył w wielki świat („z Pińska można było łódką dotrzeć do wszystkich oceanów. Wyruszając z małego, drewnianego Pińska, można opłynąć cały świat”).

Pytanie o granice

Pytanie zasadnicze, które stawia Domosławski – W jakim stopniu można deformować rzeczywistość, by uzyskać głębszą prawdę oddającą istotę rzeczy? Gdzie przebiegają linie demarkacyjne między fiction a non-fiction? Czy Kapuściński był dziennikarzem (w tym zawodzie wymaga się faktograficznej rzetelności), czy jednak twórcą literatury pięknej? (tu już prawda empiryczna nie obowiązuje).

Miał ambicje literackie, ale swoje teksty przedstawiał jako relacje z prawdziwych wydarzeń, autentyczne świadectwa tego, co widział i słyszał. Sprawdzone, wiarygodne. Gdyby zaznaczył, że niektóre elementy jego twórczości są fikcją (wskazał je) – uniknąłby zarzutu o nieuczciwość. Według Domosławskiego Kapuściński tego nie uczynił, bo jego świadomą strategią była kreacja, snucie opowieści uniwersalnej, tworzenie mitów i legend z puzzli realnej rzeczywistości. Trochę jak jego ukochany Herodot.

Mistrz autokreacji

Polski pisarz nie tylko ubarwiał oglądany świat, również on sam, jego wizerunek stał się pewnym projektem twórczym. Domosławski twierdzi, że Kapuściński był mistrzem autokreacji. Jawił się w swoich tekstach, wypowiedziach, zachowaniach jako dzielny podróżnik, empatyczny „tłumacz kultur”, przeciwnik wszelkiej opresji i tyranii, przyjaciel wielkich osobistości politycznego świata, mądry, zdystansowany komentator i badacz problemów globalnych. Reporter, humanista, myśliciel. Tymczasem, według sugestii jego biografa – jedynie część tych ról i tylko w pewnym stopniu miała podstawy w faktach.

Kapuściński był oczywiście wielkim pasjonatem, człowiekiem zakochanym w pracy reportera, przejętym losem ubogich i przegranych. W Afryce czy Ameryce Łacińskiej, dwóch „jego” kontynentach, szukał zawsze tych, o których potem pisał, przebywał z nimi, wczuwał się w ich sytuację, starał się z nimi identyfikować. Nasz reporter wykazywał się także odwagą, kiedy np. na froncie wojny w Angoli chwycił za broń. Ale już w sprawie tej walki pojawia się zasadnicza wątpliwość, problem.

Wewnątrz systemu

Przede wszystkim dlatego, że epizod z Angoli to przykład czynnego zaangażowania się dziennikarza w jedną z wielu odsłon zimnej wojny. I tym samym opowiedzenia się po stronie mocarstwa, które nie przypadkiem określano mianem imperium zła. Autor „Imperium”, napisanego w latach 90. studium sowieckiego systemu zniewolenia, sam był wyznawcą idei, które ów przeraźliwy twór ufundowały (co nie tylko w tej książce dyskretnie przemilcza).

Kłopot nie polega na młodzieńczej fascynacji komunizmem („nową wiarą” zaraziło się wielu intelektualistów), ale na realnym wsparciu polityki spod znaku sierpa i młota, co na rodzimym gruncie znalazło wyraz w świadomej i aktywnej współpracy z opresyjną władzą ludową, zainstalowaną w Polsce przez Stalina, a potem kontrolowaną przez jego następców (Chruszczowa, Breżniewa). Była to niestety współpraca długotrwała, z której pisarz nigdy się nie wyspowiadał, nie rozliczył.  

Już w czasach licealnych (warszawskie liceum Staszica), a potem studenckich (przez chwilę polonistyka, później historia na UW) – działał w czołówce ZMP, intensywnie agitując. W środowisku akademickim stał na pierwszej linii propagandowego frontu. W 1953 r. wstąpił do PZPR (dzięki rekomendacji Bronisława Geremka). Po odwilży 1956 r. uwierzył (jak zresztą rzesze Polaków) w Gomułkę i jego kurs na złagodzenie represji.

Przy czym represje młodemu działaczowi nie przeszkadzały. Wiedział, ale milczał. Także wtedy, gdy aresztowano znaną mu z liceum koleżankę (za żart wykpiwający eksperymenty Iwana Miczurina, słynącego z kontrowersyjnych metod i poglądów radzieckiego hodowcy roślin: „Jaka jest najlepsza krzyżówka? Psa i jabłonki. Sama się podlewa, a gdy ktoś chce z niej zerwać jabłko, to szczeka”).

W latach 60. i 70. dziennikarz był tajnym współpracownikiem wywiadu PRL, choć przypuszczalnie nikomu przekazywanymi informacjami nie zaszkodził (być może poza Marią Sten, koleżanką z branży, iberystką). Przez cały ten okres Kapuściński miał możnych protektorów w PZPR (patronował mu Ryszard Frelek, dygnitarz związany z Polską Agencją Prasową).

Drogę zawodową Kapuścińskiego wyznaczają kolejne tytuły prasowe – „Sztandar Młodych” (u „pryszczatego” Wiktora Woroszylskiego), „Polityka” (w tzw. bandzie Mieczysława Rakowskiego, późniejszego premiera), „Kultura” (gdzie tworzył zespół m.in. z Teresą Torańską, Januszem Głowackim i przyjacielem Wiktorem Osiatyńskim). Równolegle wspomniana PAP. Wszystko media funkcjonujące w obrębie systemu (czerwone, mimo różnych odcieni).  

Duch rewolucji

Dopiero w czasach „Solidarności” Kapuściński zakwestionował linię partii i stanął po stronie strajkujących robotników (opublikował w „Kulturze” kontestatorski artykuł „Pięść”). Domosławski twierdzi, że zauroczyła go kolejna rewolucja, ponieważ rewolucje kochał. Był zapaleńcem, marzycielem, w Wałęsie chciał widzieć polskiego Che Guevarrę – wcielenie postaci, którą się szczególnie fascynował (w stosunku do Wałęsy „zachowywał się jak facet bez nóg, który podrywa się do tańca i nie widzi że jest śmieszny”). Tyle że Che Guevarra był wojującym marksistą, przywódcą krwawego przewrotu na Kubie.

Kiedy w latach 80. opublikowano na Zachodzie „Cesarza” (zachwyt i rekomendacje Tofflera, Updike’a, Rushdiego), a krótko potem „Szachinszacha” – dwa wielkie dzieła o mechanizmach funkcjonowania autorytarnej władzy – Kapuściński zyskał zasłużoną światową sławę. Jako wielki reporter-literat. Problem w tym, że zwłaszcza „Cesarza” czytano w duchu antykomunizmu, a pisarz w dekadę później ugruntował jeszcze to mylne przekonanie o swym stosunku do ZSRR, wydając wspomniane „Imperium”.

Nigdzie nie odniósł się bezpośrednio do komunistycznej przeszłości, do afiliacji z obozem władzy PRL, do funkcji, jakie pełnił w systemie, do korzyści, jakie z tego tytułu odnosił. Przy czym prawdą jest, że bez afirmacji komunizmu, nie byłoby podróży reportera i ich wspaniałych owoców literackich. Kultura straciłaby bardzo wiele.

Pozostaje jednak wątpliwość i chyba pewien niesmak – jak można udawać, że nie miało się nic wspólnego z tyranią, o której się pisze, którą poddaje się krytyce? W dodatku gdy ta krytyka stała się bezpieczna, a nawet korzystna…

Inne szaty cesarza

Inna rola "Ryśka" – przebojowy podróżnik i odkrywca, trochę Indiana Jones, trochę James Bond. Rozmówcy Domosławskiego (np. dziennikarze towarzyszący Kapuścińskiemu w jego wyprawach) zwracają uwagę na swoisty katastrofizm reportera, wyolbrzymianie niebezpieczeństw, np. podczas podróżowania przez Afrykę, gdzie jakoby wszędzie czyhała śmierć. Realnie zagrożony był reporter dwa razy – w Angoli (na froncie) oraz kiedy zapadł na malarię mózgową, ciężką chorobę tropikalną. Dzięki jednak dobrej opiece w afrykańskich szpitalach i silnemu organizmowi (był wysportowany) odzyskał zdrowie.

Kolejna rola – znajomy, a nawet przyjaciel sławnych osobistości świata politycznego. Na zagranicznych okładkach „Wojny futbolowej” długo pojawiała się notka (przez autora niedementowana), że przyjaźnił się z Che Guevarrą, Salvadorem Allende i Patrice Lumumbą (bojownikiem o niepodległość Konga, potem premierem tego państwa). W rzeczywistości zetknął się tylko z Allende (gdy w Chile groziła mu utrata akredytacji).

Później, kiedy „Cesarz” przysporzył Kapuścińskiemu globalnej popularności, poznał oczywiście wielu tuzów, ale głównie ze świata kultury. Szczególnie bliski stał mu się Gabriel Garcia Marquez, gościł na wystawnych przyjęciach u Susan Sontag. Znał go i podziwiał włoski król reportażu Tiziano Terzani. Pozostawał w kontakcie z międzynarodową elitą literacką, stykając się z nią przy różnych okazjach (np. na spotkaniach PEN Clubu). Wszędzie był honorowany, odbierany jako wybitny twórca i życzliwy człowiek.

Domosławski twierdzi (trochę małostkowo), że nawet ta życzliwość, dzięki której pisarz właściwie nie miał wrogów, bywała kamuflażem, a jego nieśmiały, urzekający uśmiech – maską. Ile zatem masek miał wielki „Kapu”? (tak nazywali mistrza zakochani w nim Hiszpanie).

Przetrwa, kto stworzy świat

Na zakończenie trzeba bardzo ważną rzecz powiedzieć, zaakcentować coś, co dotąd nie wybrzmiało. Otóż autor biografii Kapuścińskiego podkreśla, że nie ma zamiaru swojego bohatera deprecjonować. Mimo krytyki (momentami ostrej) – nie chce go w żaden sposób upokarzać, pogrążać, poniżać; kwestionować jego zasług, dorobku. Jak pisze – próbuje go tylko odbrązowić, aby uczynić prawdziwym. I chyba to mu się udaje (choć udałoby się jeszcze lepiej, gdyby powstrzymał się od niektórych złośliwości, a także od ujawniania tzw. tajemnic alkowy, którym niestety poświęca cały rozdział).

Dzięki tej książce poznałem innego Kapuścińskiego, ale nie zmieniło to mojej opinii o jego dziele. Zresztą Domosławski nieraz przypomina, że pod względem artystycznym to twórczość naprawdę wybitna. Jedyny, unikatowy styl, zjawiskowy kolaż reportażu, poezji, filozofii. Zgadzają się niemal wszyscy. Szkoda, że autor „Hebanu” nie doczekał się Nagrody Nobla.

Zaprzyjaźniony z reporterem Adam Daniel Rotfeld tak scharakteryzował jego pisarstwo: „Był pisarzem nowego gatunku, który doskonale rozpoznał mentalność współczesnego człowieka. Jego pisanie przełamuje granice gatunku. Są w nim elementy reportażu, refleksji filozoficznych, fikcji. I jest zrozumiałe dla szerokich rzesz czytelników”.

Domosławski potwierdza, choć dodaje nieco z przekąsem (nutką zazdrości?): „Czytając książki Kapuścińskiego człowiek dostaje po trochu wszystkiego – sensacyjnej lub awanturniczej opowieści, wiadomości o ważnych wydarzeniach na świecie, nieco lirycznej zadumy i ogólnofilozoficznej refleksji nad życiem”.

Rzeczywiście, czytając „Heban”, „Wojnę futbolową”, „Imperium” czy „Lapidaria” mam poczucie, że otrzymuję wszystko. Chyba żaden autor mnie tak nie inspiruje, nie pobudza mojego umysłu do życia, do otwierania się na nowe bodźce intelektualne, nowe horyzonty. I za to jestem Kapuścińskiemu dozgonnie wdzięczny. Cała reszta ma drugorzędne znaczenie. 

„Przetrwa ten, kto stworzy swój świat” – napisał w jednym z wierszy. Niewątpliwie on taki świat stworzył. A to oznacza, że przetrwał. Nie dzięki swej biografii, lecz dziełu. Exegi monumentum...