„Białość” Jona Fossego

„Chcę, żeby było całkiem cicho, chcę się wsłuchać w ciszę. Bo to w ciszy można usłyszeć Boga. W każdym razie ktoś tak powiedział, ale przynajmniej ja nie słyszę żadnego głosu Boga, jedyne, co słyszę, to nic. Nic nie słyszę, kiedy wsłuchuję się w nic, jeśli w ogóle nic można usłyszeć, jeśli to nie jest jakaś bzdura, jeśli tylko się tak mówi, myślę, tak, nic nie słyszę, tak, nic, nic w ogóle, a już na pewno nie słyszę głosu Boga, bez względu na to, jak miałby brzmieć”.

Nowela-parabola Jona Fossego dotyka transcendencji, czerpiąc z tradycji egzystencjalizmu i wykorzystując technikę strumienia świadomości. Jesteśmy w świecie Kafki w wersji skandynawskiej.

Samotny człowiek w głębi czarnego lasu próbuje skomunikować się ze zjawami: białą, świetlistą istotą, człowiekiem bez twarzy w czarnym garniturze i swymi starymi rodzicami.

Niepokojący sen, doświadczenie śmierci klinicznej, studium schizofrenii? Wszystkie interpretacje wchodzą w grę. Całość nie jest może odkrywcza, ale z pewnością intrygująca. I wpisuje się w nurt twórczości, który jest mi najbliższy. Można go nazwać nurtem niepokoju metafizycznego.

"Białość" zachęca mnie do zapoznania się z innymi tekstami norweskiego noblisty.