Stefan Kisielewski „Lata pozłacane, lata szare”

Stefan Kisielewski uchodzi za mistrza felietonu. Książka stanowi jego autorski wybór felietonów publikowanych na łamach Tygodnika Powszechnego” przez ponad 40 lat (1946-1988). Spodziewałem się, że z tekstów tych wyłoni się wyrazisty obraz czasów PRL w jej różnych fazach i przejawach. Tymczasem Kisielewski jest rejestratorem zwykłych, ludzkich, codziennych spraw, które owszem – w naszej polskiej socjalistycznej rzeczywistości miały swój określony koloryt, ale pod wieloma względami nie były szczególnie oryginalne.

Polskie zachowania i przypadłości, kulturalno-obyczajowe mody i trendy, bieżące troski i radości, luźne notatki z wyjazdów, spotkań, lektur określają tematykę tych szkiców. Jest w tym jakaś tendencja eskapistyczna (pewnie konieczna z uwagi na cenzurę). Kisielewski jest świadkiem historii, ale opowiada o niej bardzo dyskretnie, przeważnie unika pogłębionej refleksji na temat przemian społeczno-politycznych.

Byłem zawiedziony tym deficytem przenikliwych analiz, interpretacji, diagnoz. Spodziewałem się więcej odniesień do szerokiego spectrum dwudziestowiecznych wydarzeń i idei. Takie odniesienia się zdarzają, ale jakby przy okazji, na marginesie. Kisiel jest językowo bardzo sprawny, jednak na dłuższą metę jego styl mnie nużył. Dowcipy i anegdotki, którym okrasza swoje teksty bywają błyskotliwe, momentami wydają się jednak czerstwe i powtarzalne.

Nieco paradoksalnie, bo nasz mistrz felietonu często żartuje, jego filozofią życiową jest pesymizm (w wersji zdroworozsądkowej, nie – fatalistycznej). A oprócz pesymizmu – cechuje go silne przywiązanie do tradycji i wolności (konserwatywny liberalizm). I w tych fragmentach, w których do głosu dochodzą owe trzy aspekty (elementy) książka jest najciekawsza. Na jej blisko ośmiuset stronach znajdziemy szereg interesujących cytatów. Wiele z nich ma charakter aforystyczny, część – humorystyczny, niektóre – refleksyjny. Przytaczam dwa odnoszące się wprost do kwestii naszej ojczyzny:

1) Powstanie warszawskie wymuszone zostało przez młodzież, zdecydował urazowy, pozaracjonalny stan psychiczny tej młodzieży przez cztery lata wyczekującej w konspiracji na moment otwartej, decydującej walki. Pamiętam doskonale, że po wybuchu powstania nastrój średniego i starszego pokolenia mieszkańców Warszawy daleki był od entuzjazmu (w tej materii polecam również trafne obserwacje zawarte w książce Michała Rusinka Z barykady w dolinę głodu). O losie Warszawy, jej skarbów historycznych, kulturalnych, materialnych oraz o wielu innych doniosłych sprawach zdecydował tu samowolnie (jak w powstaniu styczniowym) stan uczuciowy bynajmniej nie najliczniejszej grupy jej mieszkańców.
2) Kochać ojczyznę dlatego tylko, że jest ojczyzną, żeśmy się tutaj urodzili, to tak jakby kochać siebie samego. A kochanie siebie, choć rzecz normalna, nie jest jeszcze żadną ideą – to czynność naturalna, jak jedzenie czy picie, niezbyt nadaje się do apoteozy. Człowiek bardziej rozwinięty duchowo wstydzi się nawet swego przyrodzonego egoizmu i egocentryzmu, żeby je usprawiedliwić stara się przypisać sobie jakieś specjalne, wyższe właściwości, cele, ideały. Moja troska o siebie – mówi taki człowiek – jest usprawiedliwiona, bo ja jestem wyjątkowo potrzebny, mam cenne przymioty i zamysły, mam misję do spełnienia. No właśnie – a jaką misję ma do spełnienia dzisiejsza Polska?