Po latach przypomniałem sobie wiersze z debiutanckiego tomiku Herberta, choć poezja nie znaczy już dla mnie tyle, co kiedyś.
Ten Herbertowski początek jest od razu bardzo dojrzały. Autor w momencie publikacji, w odwilżowym 1956 r., miał 32 lata. Wcześniej nieliczne jego teksty pojawiały się na łamach czasopism, ale w warunkach socrealizmu twórczość ta nie mogła zaistnieć na szerszą skalę.
Tytuł premierowego zbioru pochodzi z czwartego wersu „Lasu Ardeńskiego” („i brzozy pień jak struna światła”) – wiersza subtelnie nawiązującego do doświadczenia drugiej wojny światowej. Wówczas było ono jeszcze świeże.
Szereg utworów zamieszczonych w „Strunie światła” pośrednio („Dwie krople”, „Dom”) lub bezpośrednio („Pożegnanie września”, „Poległym poetom”) owej traumy dotyka. Zasadniczy historyczny kontekst, choć unoszony w sferę symbolu, pozostaje czytelny: odnosi się do dwóch największych katastrof naszego narodu – września 1939 r. i sierpnia 1944 r.
Postapokaliptyczna Warszawa odsłania się w „Czerwonej chmurze” jako „odgruzowana przestrzeń”, w której „na wysokości zniesionych pięter wypłynęły okna bez ram” i przede wszystkim jako Troja w bodaj najbardziej przejmującym(może obok „Miasta” Miłosza) wierszu o zmiażdżonej, zrujnowanej stolicy. Wersety z „O Troi” zostają w pamięci serca, na całe życie. Przypomnę niektóre z nich: „Nad ruinami wschodzi księżyc/ O Trojo Trojo/ Milczy miasto […] Szli wąwozami byłych ulic/ jak przez czerwone morze zgliszcz/ a wiatr podnosił pył czerwony/ wiernie malował zachód miasta/ […] szli wąwozami byłych ulic/ myśleli że odnajdą ślad/ na harmonijce/ gra kaleka/ o wierzb warkoczach/ o dziewczynie”.
Ta bezradność zrodzona z klęski pobrzmiewa w wielu fragmentach „Struny światła”, także w powszechnie znanym i zawsze wzruszającym „Do Marka Aurelego” – hołdzie złożonym przez Herberta profesorowi Henrykowi Elzenbergowi. Przywołując figurę rzymskiego cesarza-filozofa uczeń zwraca się do swego mistrza, m.in. tymi pozbawionymi złudzeń słowami: „zdradzi nas wszechświat astronomia/ rachunek gwiazd i mądrość traw/ i twoja wielkość zbyt ogromna/ i mój bezradny Marku płacz”.
Wkraczamy zatem w świat antyczny – z jego klasyczną myślą i wyobraźnią – twórczo przetwarzaną, aktualizowaną, ujmowaną z różnych, często nieoczekiwanych perspektyw. Kluczem do tego uniwersum są oczywiście postaci i zdarzenia mityczne, reinterpretowane m.in. w „Do Apollina”, „Do Ateny”, „Przypowieści o królu Midasie”, „Nike, która się waha”, „Dedalu i Ikarze”.
Niezmiennie porusza mnie skarga Ikara, w której Herbert daje wyraz umiłowaniu tego, co poznawalne zmysłami, namacalnie rzeczywiste (por. wiersze „Stołek” i „Uprawa filozofii” z omawianego tomu): „Ramiona bolą ojcze od tego bicia w próżnię/ nogi drętwieją i tęsknią do kolców i ostrych kamieni/ nie mogę patrzeć się w słońce tak jak ty patrzysz się ojcze/ ja zatopiony cały w ciemnych promieniach ziemi”.
W zbiorze znajdziemy również znakomite „Kłopoty małego stwórcy” („Napisałem historię naturalną/ kompletny wykaz gatunków/ od ziarna soli do księżyca/ i od ameby do anioła […] Nikomu nie przekażesz wiedzy/ twój tylko słuch jest i twój dotyk/ na nowo musi każdy stworzyć/ swą nieskończoność i początek/ najtrudniej jest przekroczyć przepaść/ co się otwiera za paznokciem”). Nawiasem mówiąc tekst ten warto czytać w zestawieniu z utworem „Obmyślam świat” Wisławy Szymborskiej.
Cóż jeszcze? Dwa wiersze poświęcone rodzicom. Jeden utrzymany w pogodnej tonacji (O ojcu, który czytywał France’a i przypominał żeglarza Sindbada), drugi w nostalgicznej – o mamie („z daleka od twoich oczu/ przebitych ślepą miłością/ łatwiej unieść samotność/ za tydzień […] czytam jej list/ w tym liście/ litery stoją osobno/ jak kochające serca”).
I na koniec mój ulubiony fragment Herberta z wczesno-studenckich lat. Pochodzi z utworu „Napis” i wtedy ujmował mnie swoją dekadencją: „Kołyszmy się lepiej na łodydze chwil/ pijmy wiatr/ i patrzmy jak zachodzą nam oczy/ woń więdnienia jest najpiękniejsza/ a kształt ruin znieczula”. Oczy rzeczywiście zachodziły – poetycko-alkoholową mgłą:)
Warto może zaznaczyć, że w „W strunie światła” (1956 r.) nieobecny jest jeszcze bohater najbardziej z Herbertem kojarzony (czasem z nim wręcz utożsamiany). Poznajemy go dopiero w słynnym tomie z 1974 r. Mowa oczywiście o „Panu Cogito”.
