Carson McCullers "Serce to samotny myśliwy"

Dziwna to książka. Napisana prostym, choć subtelnym językiem przypomina nieco utwory Capotego czy „Zabić drozda” Harper Lee. Nie jest to jednak aż tak dobra proza.

Jesteśmy na Południu USA, w latach 30. XX wieku. Prowincjonalne miasteczko z tradycyjnym barem, kilkoma sklepami, małymi zakładami pracy i murzyńskimi chatkami – otoczone polami bawełny. Jego zwykli-niezwykli mieszkańcy – ich drobne codzienne sprawy na tle wielkich problemów społeczno-politycznych (wyzysk i dyskryminacja Murzynów, kapitalizm vs komunizm, echa holocaustu) oraz egzystencjalnych (samotność, niespełnienie, odmienność).

Głównych bohaterów mamy pięcioro: głuchoniemego Johna Singera, dorastającą dziewczynę Mick, doktora Copelanda (czarnoskórego marksistę), włóczęgę-pijaka Jake’a Blounta oraz właściciela restauracji Biffa Brannona.

Singer wydaje się tym czworgu kimś wyjątkowym, frapującą zagadką – przychodzą do niego, zawierzają mu swoje poglądy i sekrety, widzą w nim uosobienie ukrytej mądrości (czy tylko dlatego, że nie mówi i nie słyszy?).

Wszyscy intrygują, ale do końca pozostają dla nas tajemnicą. To właśnie wydało mi się w książce najdziwniejsze. Każda postać jest ciekawie zarysowana, stopniowo zaczynamy wkraczać w jej świat, by w którymś momencie zorientować się, że tylko prześlizgujemy się po powierzchni. Miałem wrażenie, że historia się za moment zacznie – jeszcze kilka stron i zostanę wciągnięty w życie i problemy bohaterów. Nic się takiego nie stało. Opowieść cały czas pozostaje w fazie inicjacji… Czekamy, aż w końcu rozpocznie się na dobre. Niestety – wszystko okazuje się jedynie zarysem, rodzajem delikatnego szkicu… Drzwi kreowanej rzeczywistości pozostają ledwie uchylone…

Trochę szkoda niewykorzystanego potencjału. Nastawiałem się na przejmujące studium inności, samotności i niespełnienia (tak wynikało z licznych recenzji), a tymczasem nie przywiązałem się do żadnej postaci – niczyj los mnie nie wzruszył. Także relacje między bohaterami – naznaczone nieokreśloną tęsknotą i bezradnym poszukiwaniem sensu – nie angażują emocjonalnie.

Być może lepiej by było, gdyby autorka – zamiast przeskakiwać z wątku na wątek, z postaci na postać – zdecydowała się na jakiś temat przewodni. Do końca nie wiadomo, o czym właściwie jest ta książka – czy o problemach głuchoniemych (Singer i jego przyjaciel Antonapoulos), czy o murzyńskim proletariacie (doktor Copeland, Jake Blount), czy może o rozterkach dojrzewającej dziewczynki (Mick) i ukrytych uczuciach mężczyzn przechodzących kryzys wieku średniego (Biff). W gruncie rzeczy o wszystkim po trochu. Nic z tego nie znajduje jednak oczekiwanego uściślenia, rozwinięcia.

Obawiam się, że powieść zachwyca współczesnych recenzentów ze względu na szerzenie lewicowych fantasmagorii. Figury szlachetnego czarnoskórego intelektualisty, wyznawcy Karola Marksa oraz głuchoniemego Żyda o skłonnościach homoseksualnych – są jakby żywcem wyjęte z produkcji Netflixa. Jest oczywiście odwrotnie, gdyż książka została wydana w 1940 r. O ileż zatem dekad wyprzedziła swoją epokę!

Na szczęście „Serce…” nie jest nachalną emancypacyjną agitką. To mimo wszystko wartościowa lektura. Wprawdzie trochę nierówna i niepogłębiona, lecz pozostawiająca czytelnika z subtelnym uczuciem nostalgii i barwnymi migawkami z dawnego amerykańskiego Południa.

Cytaty z lektury

1) "Rasa murzyńska z własnej woli wspina się co piątek na krzyż" (doktor Copeland do córki Portii).
2) Copland jest marksistą, syna nazwał Karolem Marksem, powtarza dewizę: Od każdego wg zdolności, każdemu wg potrzeb. Porównuje Marksa do Jezusa.
3) "Z tych wielkich ideałów pająki przędą swe najobrzydliwsze sieci".
4) "Przez pół wieku uważałem, że cierpliwość to największa mądrość. (...) Wobec brutalności byłem rozważny. Wobec niesprawiedliwości zachowywałem spokój. Poświęcałem rzeczy bliższe dla ewentualnego przyszłego dobra. Wierzyłem raczej w siłę słowa niż w siłę pięści. Uczyłem, że zbroją przeciwko uciskowi powinna być cierpliwość i wiara w duszę ludzką. Teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Byłem zdrajcą wobec samego siebie" (rozgoryczony Copeland).
5) "Mick żyła jakby w dwóch światach: świecie rzeczywistym i świecie marzeń. Szkoła, rodzina i to, co działo się co dzień mieściło się w świecie rzeczywistym. Pan Singer znajdował się w obu. Obce kraje, jej projekty, muzyka to był świat marzeń (muzyka rozrastała się w głowie jak duży kwiat). Ten świat marzeń to było jej sanktuarium. Mogła znajdować się w domu pełnym ludzi i jednocześnie czuć się jak zamknięta na klucz".
6) "Jakby głowa jego była dziobem łodzi, a słowa Portii płynącą rzeką, która rozbijała się o dziób i płynęła dalej" (reakcja doktora na słowa córki o Willym, jego synu torturowanym w więzieniu).
7) "Czy umarli mogą naprawdę umrzeć, skoro żyją w sercach tych, których osierocili?".