Księdza Jana Kaczkowskiego znacznie lepiej się słucha i ogląda niż czyta. Charyzma tej nietuzinkowej postaci ujawnia się najpełniej w licznych wystąpieniach publicznych (konferencjach, kazaniach, wywiadach radiowych i telewizyjnych). Inteligentny dowcip, dystans do siebie i swej śmiertelnej choroby, erudycja, elokwencja, kultura bycia i słowa... O tym można się przekonać dzięki nagraniom powszechnie dostępnym w sieci.
W formie książkowej jednak przekaz traci swój urok, już tak nie wciąga i nie intryguje. Czy to za sprawą nazbyt sztampowych, mało inspirujących pytań zadawanych rozmówcy (książka ma formę wywiadu-rzeki), czy może z powodu nadmiernej koncentracji na kwestiach biograficznych (dla mnie zawsze mniej ciekawych niż sama refleksja, światopogląd), czy wreszcie: ze względu na schematyczny układ wątków (typowo chronologiczny)... Nie wiem, trudno mi jednoznacznie rozstrzygnąć. Pozostaję jednak z wrażeniem niedosytu.
Przy czym samego księdza "onkocelebrytę" (jak sam siebie określał) podziwiam. Za wyjątkową postawę wobec cierpienia, za dzieło jego życia (Puckie Hospicjum), za mądrą, szczerą wiarę i fascynującą osobowość.
Jedną myśl księdza z "Życia na pełnej petardzie" zapamiętam (większość przedstawionych w książce znałem wcześniej z źródeł internetowych): szczęście w niebie i analogicznie rozpacz w piekle wzrastają w postępie geometrycznym. Frapujący koncept eschatologiczny.
Ksiądz Kaczkowski z pewnością poznał już prawdę, jego wiara zmieniła się w wiedzę. Przegrał walkę z chorobą (zmarł w 2016 r.), ale zarazem osiągnął cel, do którego zmierzał: życie wieczne w niebieskim królestwie. A w każdym razie tak właśnie być powinno.
W formie książkowej jednak przekaz traci swój urok, już tak nie wciąga i nie intryguje. Czy to za sprawą nazbyt sztampowych, mało inspirujących pytań zadawanych rozmówcy (książka ma formę wywiadu-rzeki), czy może z powodu nadmiernej koncentracji na kwestiach biograficznych (dla mnie zawsze mniej ciekawych niż sama refleksja, światopogląd), czy wreszcie: ze względu na schematyczny układ wątków (typowo chronologiczny)... Nie wiem, trudno mi jednoznacznie rozstrzygnąć. Pozostaję jednak z wrażeniem niedosytu.
Przy czym samego księdza "onkocelebrytę" (jak sam siebie określał) podziwiam. Za wyjątkową postawę wobec cierpienia, za dzieło jego życia (Puckie Hospicjum), za mądrą, szczerą wiarę i fascynującą osobowość.
Jedną myśl księdza z "Życia na pełnej petardzie" zapamiętam (większość przedstawionych w książce znałem wcześniej z źródeł internetowych): szczęście w niebie i analogicznie rozpacz w piekle wzrastają w postępie geometrycznym. Frapujący koncept eschatologiczny.
Ksiądz Kaczkowski z pewnością poznał już prawdę, jego wiara zmieniła się w wiedzę. Przegrał walkę z chorobą (zmarł w 2016 r.), ale zarazem osiągnął cel, do którego zmierzał: życie wieczne w niebieskim królestwie. A w każdym razie tak właśnie być powinno.
