„W dół, w dół, wciąż w dół. Czy już nigdy nie skończy się to spadanie?”. Jak dobrze znamy te słowa, ileż razy zaczynaliśmy od nich podróż z Alicją do niezwykłego świata jej snu…
Należę do nielicznych, którzy nie pamiętają Alicji z dzieciństwa. Owszem, kojarzyłem jak każdy króliczą norę i lustro, tyle że bardzo mgliście. Książkę przeczytałem już jako świadomy czytelnik i chyba dobrze się stało. Od razu bowiem poczułem się olśniony jej oryginalnością. Czymś, czego jako malec nie byłbym w stanie dostrzec. Bo opowieść Lewisa Carrolla (zarówno jej pierwsza, jak i druga część – „Po drugiej stronie lustra”) jest nie tylko perłą literatury dziecięcej. Autor ukrył w niej przekaz dla dorosłych. Mamy więc do czynienia z dwiema książkami w jednej.
Przekaz dla najmłodszych to wyraziste postaci, zabawne dialogi i urzekające piękno Krainy Czarów. Dla dorosłych – kwestie logiczno-filozoficzne (pytania o język, tożsamość, naturę poznania), konwencja absurdu oraz psychodeliczna wędrówka po meandrach podświadomości – pełnej ukrytych pragnień, obsesji, lęków.
Dzieło Lewisa Carrolla inspirowało największych, m.in. Joyce’a i Nabokova. W 1969 r. Salvador Dali wykonał zjawiskowe ilustracje do „Przygód Alicji…”, eksponując oniryzm i surrealizm utworu (w zbiorowej wyobraźni zakorzeniły się rysunki pierwotnego ilustratora Johna Tenniela).
Powieść przetłumaczono na blisko dwieście języków, nie sposób zliczyć jej wydań. Do dziś jest uznawana za jedno z najwybitniejszych dzieł w całej historii literatury. Przyswoiła ją oczywiście popkultura, często spłycając i trywializując. Jeśli chodzi o film, mieliśmy wiele adaptacji – mniej lub bardziej udanych. Ta ostatnia, Tima Burtona, nieco rozczarowała. Osobiście polecam genialną animację „Coś z Alicji” czeskiego mistrza Jana Švankmajera (z 1988 r.). Uważam ją za najlepszą próbę przełożenia tekstu Carrolla na język filmu.
Myślę o Alice Liddell – kim była ta dziewczynka, że wyzwoliła w oksfordzkim profesorze matematyki tyle inwencji – tak bardzo niepowtarzalnej, unikatowej? Co sprawiło, że przyczyniła się do powstania owego arcydzieła, które od 150 lat porusza miliony czytelników, zmieniając i poszerzając granice ich wyobraźni?
Kot z Cheshire, Szalony Kapelusznik, Niby-Żółw, Królowa Kier, Biały Królik i cała reszta..., a także magiczne ciasteczka i grzybek Pana Gąsienicy – obdarowują nas rzeczywistością, której sami nigdy byśmy nie wyśnili.
Na liście najważniejszych dla mnie książek „Alicja…” zajmuje drugie miejsce, zaraz po „Sklepach cynamonowych” Bruno Schulza. Zostanie ze mną do końca i jeszcze nieraz będę odkrywał jej piękno i tajemnicę. Taki jest urok „literatury głębinowej”.
Należę do nielicznych, którzy nie pamiętają Alicji z dzieciństwa. Owszem, kojarzyłem jak każdy króliczą norę i lustro, tyle że bardzo mgliście. Książkę przeczytałem już jako świadomy czytelnik i chyba dobrze się stało. Od razu bowiem poczułem się olśniony jej oryginalnością. Czymś, czego jako malec nie byłbym w stanie dostrzec. Bo opowieść Lewisa Carrolla (zarówno jej pierwsza, jak i druga część – „Po drugiej stronie lustra”) jest nie tylko perłą literatury dziecięcej. Autor ukrył w niej przekaz dla dorosłych. Mamy więc do czynienia z dwiema książkami w jednej.
Przekaz dla najmłodszych to wyraziste postaci, zabawne dialogi i urzekające piękno Krainy Czarów. Dla dorosłych – kwestie logiczno-filozoficzne (pytania o język, tożsamość, naturę poznania), konwencja absurdu oraz psychodeliczna wędrówka po meandrach podświadomości – pełnej ukrytych pragnień, obsesji, lęków.
Dzieło Lewisa Carrolla inspirowało największych, m.in. Joyce’a i Nabokova. W 1969 r. Salvador Dali wykonał zjawiskowe ilustracje do „Przygód Alicji…”, eksponując oniryzm i surrealizm utworu (w zbiorowej wyobraźni zakorzeniły się rysunki pierwotnego ilustratora Johna Tenniela).
Powieść przetłumaczono na blisko dwieście języków, nie sposób zliczyć jej wydań. Do dziś jest uznawana za jedno z najwybitniejszych dzieł w całej historii literatury. Przyswoiła ją oczywiście popkultura, często spłycając i trywializując. Jeśli chodzi o film, mieliśmy wiele adaptacji – mniej lub bardziej udanych. Ta ostatnia, Tima Burtona, nieco rozczarowała. Osobiście polecam genialną animację „Coś z Alicji” czeskiego mistrza Jana Švankmajera (z 1988 r.). Uważam ją za najlepszą próbę przełożenia tekstu Carrolla na język filmu.
Myślę o Alice Liddell – kim była ta dziewczynka, że wyzwoliła w oksfordzkim profesorze matematyki tyle inwencji – tak bardzo niepowtarzalnej, unikatowej? Co sprawiło, że przyczyniła się do powstania owego arcydzieła, które od 150 lat porusza miliony czytelników, zmieniając i poszerzając granice ich wyobraźni?
Kot z Cheshire, Szalony Kapelusznik, Niby-Żółw, Królowa Kier, Biały Królik i cała reszta..., a także magiczne ciasteczka i grzybek Pana Gąsienicy – obdarowują nas rzeczywistością, której sami nigdy byśmy nie wyśnili.
Na liście najważniejszych dla mnie książek „Alicja…” zajmuje drugie miejsce, zaraz po „Sklepach cynamonowych” Bruno Schulza. Zostanie ze mną do końca i jeszcze nieraz będę odkrywał jej piękno i tajemnicę. Taki jest urok „literatury głębinowej”.
