Przeczytałem „Dziecko Rosemary” i teraz już wiem, dlaczego słynna ekranizacja jest aż tak dobra. Znakomity film Polańskiego to nie tylko zasługa tego wybitnego reżysera. To również, a może przede wszystkim jakość literackiego pierwowzoru. Jakość naprawdę wysoka, zwłaszcza jak na horror. Wiemy, ile marnych, przereklamowanych tekstów powstaje w obrębie tego gatunku.
Tymczasem w powieści Iry Levina mamy wyraziste postaci, intrygującą fabułę i niezwykłą atmosferę – odzwierciedloną w nastrojach i myślach głównej bohaterki. Rose początkowo pełna jest nadziei i sielankowych wizji, które zdają się szczęśliwie realizować. Z czasem jednak narasta w niej niepokój, który stopniowo gęstnieje i przemienia się w poczucie osaczenia.
Z jakich przesłanek owo poczucie wynika: obiektywnych czy irracjonalnych? To kluczowe pytanie, jakie po lekturze książki (a zwłaszcza obejrzeniu jej ekranizacji) sobie zadajemy. Wielu twierdzi, że odpowiedź wcale nie okazuje się dwuznaczna, o czym świadczą okoliczności zewnętrzne, wykraczające poza granice nawet najbardziej skłonnego do urojeń umysłu. Dowody?
1) Oślepnięcie aktora, którego rola przypadła wskutek tego mężowi Rosemary, Guyowi.
2) Przebudzenie bohaterki podczas snu, w którym była gwałcona – jej słowa: "To nie sen!".
3) Nagła śpiączka przyjaciela Rosemary – Hutcha, który podejrzewał Castevetów (sąsiadów Rose i Guya) o nieczyste zamiary.
4) Książka o czarach, którą Hutch przekazał przed swą śmiercią Rosemary – jest w niej m.in. mowa o ojcu Romana Casteveta – sataniście Adrianie Marcato.
5) Toast wzniesiony przez Romana na spotkaniu noworocznym „Wypijmy za 1966 rok – pierwszy rok nowej ery”.
6) Podejrzane zachowanie lekarza Sapersteina, prowadzącego ciążę bohaterki (zamiast normalnych leków kazał jej pić dziwne ziołowe koktajle sporządzane przez Minnie Castevet, ponadto nie reagował na uporczywe bóle swojej pacjentki).
7) Finałowa scena, w której z całą wyrazistością objawia się satanistyczna sekta i jej przerażające dzieło.
Takich przykładów znalazłoby się więcej, ale według mnie o niczym one nie przesądzają. Już George Berkeley (filozof z XVIII w.) negował ideę poznania obiektywnego i całkiem przekonująco dowodził, że wszystko, czego doświadczamy to jedynie treści naszego umysłu. A i współcześni psychiatrzy (jak np. Oliver Sacks) podają tak niesamowite przypadki urojeń, że równie dobrze można powyższe przykłady uznać za wytwór chorej wyobraźni Rosemary.
Niezależnie od interpretacji – lektura powieści Levina jest wyśmienitą rozrywką. Oczywiście trudno w jej trakcie abstrahować od filmu (jeśli się go zna i pamięta), co zabiera nam trochę przyjemności. Różnice między obiema wersjami są minimalne (fabuła, chronologia, dialogi prawie niczym się od siebie nie różnią).
Rosemary z konieczności jawi się czytelnikowi jako Mia Farrow, także pozostałych bohaterów wyobrażamy sobie zgodnie z kreacjami filmowymi. Słyszymy niepokojącą kołysankę Krzysztofa Komedy i widzimy apartament w Bramford oczami Romana Polańskiego (oraz jego operatora Williama A. Frakera).
To mimo wszystko nie przeszkadza. Książka niewiele traci w porównaniu z filmem. W przeciwieństwie do sławnego obrazu nie jest może arcydziełem, ale z całą pewnością warto po nią sięgnąć. Choćby po to, by zrozumieć, dlaczego polski reżyser osiągnął tak wielki sukces.
Tymczasem w powieści Iry Levina mamy wyraziste postaci, intrygującą fabułę i niezwykłą atmosferę – odzwierciedloną w nastrojach i myślach głównej bohaterki. Rose początkowo pełna jest nadziei i sielankowych wizji, które zdają się szczęśliwie realizować. Z czasem jednak narasta w niej niepokój, który stopniowo gęstnieje i przemienia się w poczucie osaczenia.
Z jakich przesłanek owo poczucie wynika: obiektywnych czy irracjonalnych? To kluczowe pytanie, jakie po lekturze książki (a zwłaszcza obejrzeniu jej ekranizacji) sobie zadajemy. Wielu twierdzi, że odpowiedź wcale nie okazuje się dwuznaczna, o czym świadczą okoliczności zewnętrzne, wykraczające poza granice nawet najbardziej skłonnego do urojeń umysłu. Dowody?
1) Oślepnięcie aktora, którego rola przypadła wskutek tego mężowi Rosemary, Guyowi.
2) Przebudzenie bohaterki podczas snu, w którym była gwałcona – jej słowa: "To nie sen!".
3) Nagła śpiączka przyjaciela Rosemary – Hutcha, który podejrzewał Castevetów (sąsiadów Rose i Guya) o nieczyste zamiary.
4) Książka o czarach, którą Hutch przekazał przed swą śmiercią Rosemary – jest w niej m.in. mowa o ojcu Romana Casteveta – sataniście Adrianie Marcato.
5) Toast wzniesiony przez Romana na spotkaniu noworocznym „Wypijmy za 1966 rok – pierwszy rok nowej ery”.
6) Podejrzane zachowanie lekarza Sapersteina, prowadzącego ciążę bohaterki (zamiast normalnych leków kazał jej pić dziwne ziołowe koktajle sporządzane przez Minnie Castevet, ponadto nie reagował na uporczywe bóle swojej pacjentki).
7) Finałowa scena, w której z całą wyrazistością objawia się satanistyczna sekta i jej przerażające dzieło.
Takich przykładów znalazłoby się więcej, ale według mnie o niczym one nie przesądzają. Już George Berkeley (filozof z XVIII w.) negował ideę poznania obiektywnego i całkiem przekonująco dowodził, że wszystko, czego doświadczamy to jedynie treści naszego umysłu. A i współcześni psychiatrzy (jak np. Oliver Sacks) podają tak niesamowite przypadki urojeń, że równie dobrze można powyższe przykłady uznać za wytwór chorej wyobraźni Rosemary.
Niezależnie od interpretacji – lektura powieści Levina jest wyśmienitą rozrywką. Oczywiście trudno w jej trakcie abstrahować od filmu (jeśli się go zna i pamięta), co zabiera nam trochę przyjemności. Różnice między obiema wersjami są minimalne (fabuła, chronologia, dialogi prawie niczym się od siebie nie różnią).
Rosemary z konieczności jawi się czytelnikowi jako Mia Farrow, także pozostałych bohaterów wyobrażamy sobie zgodnie z kreacjami filmowymi. Słyszymy niepokojącą kołysankę Krzysztofa Komedy i widzimy apartament w Bramford oczami Romana Polańskiego (oraz jego operatora Williama A. Frakera).
To mimo wszystko nie przeszkadza. Książka niewiele traci w porównaniu z filmem. W przeciwieństwie do sławnego obrazu nie jest może arcydziełem, ale z całą pewnością warto po nią sięgnąć. Choćby po to, by zrozumieć, dlaczego polski reżyser osiągnął tak wielki sukces.
