O dziele Schulza mógłbym opowiadać bez końca. „Sklepy cynamonowe” to książka mojego życia. Jeśli miałbym zabrać na bezludną wyspę jedną tylko pozycję – byłby nią właśnie zbiór opowiadań „Bruna od Księgi Blasku” (jak określał autora znawca jego twórczości – Władysław Panas).
Z egzemplarzem „Sklepów…” (a także z wersją audio w genialnej interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza) nigdy się nie rozstaję. Jest przy mnie w chwilach dobrych i złych, także wtedy, kiedy mam przesyt literatury albo zwyczajnie brak mi czasu na sięganie po nowe treści. Wówczas karmię się tekstami Schulza, choć znam je niemal na pamięć. Może właśnie dlatego… Mogę przy nich odpoczywać. Ich obecność jest obecnością najbliższej istoty – takiej, którą zna się na wylot, a zarazem nie przestaje jej się odkrywać, bo mimo wielkiej zażyłości pozostaje fascynującą tajemnicą.
Schulz w kilkunastu literackich miniaturach opowiedział mi wszechświat. Mikrokosmos prowincjonalnego Drohobycza z początku XX w. uczynił całym kosmosem. Wykreował niepowtarzalną czasoprzestrzeń mitu, która dla mojej wyobraźni stała się domem. Dlatego powtarzam za Jerzym Ficowskim (innym wspaniałym „schulzologiem”) słowa Józefa z "Genialnej epoki" – „Znalazłem autentyk!”. Tak, znalazłem tę jedną, unikatową „Księgę” – najprawdziwszą z prawdziwych. I dalej nie muszę już szukać.
Poniżej zamieszczam fragment mojej pracy dyplomowej nt. „Ptaków” – kluczowego utworu w zbiorze. We wstępie (którego kilka akapitów tu przytaczam) odnoszę się jednak do całości cyklu – „Sklepów cynamonowych” jako takich.
O czym są zawarte w nich teksty? Na poziomie fabularnym, w swojej warstwie najbardziej zewnętrznej, stanowią zapis losów pewnej rodziny z prowincji. Właściwie są to wybrane sceny z jej życia, którego zwyczajność ulega deformacji na skutek rozmaitych dziwactw głowy rodziny – Jakuba. Śledzimy jego osobliwe perypetie, w których inicjuje on szereg niezrozumiałych dla otoczenia przedsięwzięć – sprowadza do domu i hoduje egzotyczne ptaki, opowiada niepojęte historie o manekinach, upodabnia się do karakonów, próbuje wraz z „ptasią czeredą” wyfrunąć z własnego strychu, znika i powraca jako komiwojażer. Jednocześnie jest kupcem i w chwilach „normalności” zajmuje się sprawami handlu. Sam autor określa go jako „zagadkową postać, kupca z profesji, który przewodząc gromadzie ciemnych i ryżowłosych subiektów, stoi na czele sklepu materiałów bławatnych”. „Widzimy go – kontynuuje Schulz – dręczącego się w wiecznej gonitwie, z głębokim niepokojem w sercu o wieczną tajemnicę, bezustannie atakującego i molestującego istotę rzeczy przy pomocy najryzykowniejszych eksperymentów”.
Drugą kluczową postacią "Sklepów cynamonowych" jest narrator – Józef, syn Jakuba. Zafascynowany inwencją ojca, jego fantastycznymi pomysłami oddaje mu swoisty hołd, starając się po latach, na kartach jedynej w swoim rodzaju autobiografii, nie tyle ocalić od zapomnienia, ile restytuować świat własnego dzieciństwa – ludzi i rzeczy, dom i sklep, rynek i ulice rodzinnego miasta. Mały Józef nie jest jedynie obserwatorem frapujących go poczynań ojca, ale także aktywnym uczestnikiem życia w jego różnych przejawach. Opowiada o wyprawie z rodzicami do teatru, wizycie u wujostwa, radości z otrzymania małego pieska, spotkaniu z włóczęgą w ogrodzie, opisuje Drohobycz w różnych porach dnia i roku – w sierpniowe południe i zimową noc.
Jednak te zdarzenia, miejsca i postaci są tylko pretekstem do zakomunikowania treści wykraczających poza kontekst jednostkowego losu czy lokalnych realiów. Nie chodzi tu także o żadną faktografię – opowiedzenie lub opis wywiedzionych z pamięci charakterów i sytuacji, osadzonych w konkretnej czasoprzestrzeni. Liczy się coś znacznie ważniejszego.
Schulz przybliża to w pierwszych akapitach swojego „Expose o Sklepach cynamonowych”:
„W książce tej podjęto próbę wydobycia dziejów pewnej rodziny, pewnego domu na prowincji nie z ich realnych elementów, zdarzeń, charakterów czy prawdziwych losów, lecz poszukując ponad nimi mitycznej treści, sensu ostatecznego owej historii. Autor odnosi wrażenie, że nie sposób dosięgnąć najgłębszego dna biografii, ostatecznego kształtu losu poprzez opisywanie zewnętrznego życiorysu ani poprzez analizę psychologiczną, choćby nawet docierała jak najgłębiej. Te ostateczne dane ludzkiego życia leżałyby raczej w zupełnie innej dymensji duchowej, nie w kategorii faktów, lecz w ich duchowym sensie. Życiorys wszakże, który zmierza do wyjaśnienia swego własnego sensu, wyostrzony na własne znaczenie duchowe, jest niczym innym jak mitem”.
W klasycznym ujęciu mit „stanowi narrację o konkretnych wydarzeniach, tak jednak pomyślaną, by jej sens był zawsze ogólny (…) opowiadana historia dotyczy zwłaszcza tego, co było na początku”. Mit zaproponowany przez Schulza pozostaje w zgodzie z tą definicją. Użyte w niej pojęcia – „początek” i „sens” – wyznaczają kierunek Schulzowskich myśli i wizji. To również klucze interpretacyjne do całej twórczości autora. Początek, matecznik, źródło skrywające jakiś pierwotny i zarazem ostateczny sens (arche, istotę rzeczy, odpowiedź) – oto główna idea Schulzowskiego projektu.
Narrator opowiadań wspomina ojca, Drohobycz, swoje przeżycia i stany emocjonalne nie po to, by zrealizować psychologiczną potrzebę przywołania tego, co minione (wzruszenia się przeszłością). Te reminiscencje nie są jedynie wyrazem sentymentu czy nostalgii. Są próbą odkrycia i opowiedzenia kosmosu, ustanowienia jego centrum – czegoś co Mircea Eliade określał mianem axis mundi. W historii tej chodzi o mikrokosmos domu i społeczności Żydów z prowincjonalnego miasta we Wschodniej Galicji, ale także (a raczej przede wszystkim) o makrokosmos, którego ten pierwszy jest obrazem, znakiem, reprezentacją.
Czasoprzestrzeń owego kosmosu ma strukturę mityczną. Świata tego nie określa żaden realny porządek akcji, czasu i miejsca, żadna ściśle oznaczona chronologia. Pozostaje on nieujęty w ramy faktów i dat. Jest światem luźno powiązanych zdarzeń i sytuacji, które zdarzyły się „wtedy” i „tam” – w bezczasowej rzeczywistości mitu, który trwa wiecznie i zawsze może być przywołany. Schulzowski początek ma zatem wymiar ontologiczny. Nie jest początkiem w sensie historycznym, chronologicznym, ale mitycznym właśnie. A "Sklepy cynamonowe" jako opowieść o takim początku są mitem kosmogenicznym – czyli mitem par excellance.
Z egzemplarzem „Sklepów…” (a także z wersją audio w genialnej interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza) nigdy się nie rozstaję. Jest przy mnie w chwilach dobrych i złych, także wtedy, kiedy mam przesyt literatury albo zwyczajnie brak mi czasu na sięganie po nowe treści. Wówczas karmię się tekstami Schulza, choć znam je niemal na pamięć. Może właśnie dlatego… Mogę przy nich odpoczywać. Ich obecność jest obecnością najbliższej istoty – takiej, którą zna się na wylot, a zarazem nie przestaje jej się odkrywać, bo mimo wielkiej zażyłości pozostaje fascynującą tajemnicą.
Schulz w kilkunastu literackich miniaturach opowiedział mi wszechświat. Mikrokosmos prowincjonalnego Drohobycza z początku XX w. uczynił całym kosmosem. Wykreował niepowtarzalną czasoprzestrzeń mitu, która dla mojej wyobraźni stała się domem. Dlatego powtarzam za Jerzym Ficowskim (innym wspaniałym „schulzologiem”) słowa Józefa z "Genialnej epoki" – „Znalazłem autentyk!”. Tak, znalazłem tę jedną, unikatową „Księgę” – najprawdziwszą z prawdziwych. I dalej nie muszę już szukać.
Poniżej zamieszczam fragment mojej pracy dyplomowej nt. „Ptaków” – kluczowego utworu w zbiorze. We wstępie (którego kilka akapitów tu przytaczam) odnoszę się jednak do całości cyklu – „Sklepów cynamonowych” jako takich.
O czym są zawarte w nich teksty? Na poziomie fabularnym, w swojej warstwie najbardziej zewnętrznej, stanowią zapis losów pewnej rodziny z prowincji. Właściwie są to wybrane sceny z jej życia, którego zwyczajność ulega deformacji na skutek rozmaitych dziwactw głowy rodziny – Jakuba. Śledzimy jego osobliwe perypetie, w których inicjuje on szereg niezrozumiałych dla otoczenia przedsięwzięć – sprowadza do domu i hoduje egzotyczne ptaki, opowiada niepojęte historie o manekinach, upodabnia się do karakonów, próbuje wraz z „ptasią czeredą” wyfrunąć z własnego strychu, znika i powraca jako komiwojażer. Jednocześnie jest kupcem i w chwilach „normalności” zajmuje się sprawami handlu. Sam autor określa go jako „zagadkową postać, kupca z profesji, który przewodząc gromadzie ciemnych i ryżowłosych subiektów, stoi na czele sklepu materiałów bławatnych”. „Widzimy go – kontynuuje Schulz – dręczącego się w wiecznej gonitwie, z głębokim niepokojem w sercu o wieczną tajemnicę, bezustannie atakującego i molestującego istotę rzeczy przy pomocy najryzykowniejszych eksperymentów”.
Drugą kluczową postacią "Sklepów cynamonowych" jest narrator – Józef, syn Jakuba. Zafascynowany inwencją ojca, jego fantastycznymi pomysłami oddaje mu swoisty hołd, starając się po latach, na kartach jedynej w swoim rodzaju autobiografii, nie tyle ocalić od zapomnienia, ile restytuować świat własnego dzieciństwa – ludzi i rzeczy, dom i sklep, rynek i ulice rodzinnego miasta. Mały Józef nie jest jedynie obserwatorem frapujących go poczynań ojca, ale także aktywnym uczestnikiem życia w jego różnych przejawach. Opowiada o wyprawie z rodzicami do teatru, wizycie u wujostwa, radości z otrzymania małego pieska, spotkaniu z włóczęgą w ogrodzie, opisuje Drohobycz w różnych porach dnia i roku – w sierpniowe południe i zimową noc.
Jednak te zdarzenia, miejsca i postaci są tylko pretekstem do zakomunikowania treści wykraczających poza kontekst jednostkowego losu czy lokalnych realiów. Nie chodzi tu także o żadną faktografię – opowiedzenie lub opis wywiedzionych z pamięci charakterów i sytuacji, osadzonych w konkretnej czasoprzestrzeni. Liczy się coś znacznie ważniejszego.
Schulz przybliża to w pierwszych akapitach swojego „Expose o Sklepach cynamonowych”:
„W książce tej podjęto próbę wydobycia dziejów pewnej rodziny, pewnego domu na prowincji nie z ich realnych elementów, zdarzeń, charakterów czy prawdziwych losów, lecz poszukując ponad nimi mitycznej treści, sensu ostatecznego owej historii. Autor odnosi wrażenie, że nie sposób dosięgnąć najgłębszego dna biografii, ostatecznego kształtu losu poprzez opisywanie zewnętrznego życiorysu ani poprzez analizę psychologiczną, choćby nawet docierała jak najgłębiej. Te ostateczne dane ludzkiego życia leżałyby raczej w zupełnie innej dymensji duchowej, nie w kategorii faktów, lecz w ich duchowym sensie. Życiorys wszakże, który zmierza do wyjaśnienia swego własnego sensu, wyostrzony na własne znaczenie duchowe, jest niczym innym jak mitem”.
W klasycznym ujęciu mit „stanowi narrację o konkretnych wydarzeniach, tak jednak pomyślaną, by jej sens był zawsze ogólny (…) opowiadana historia dotyczy zwłaszcza tego, co było na początku”. Mit zaproponowany przez Schulza pozostaje w zgodzie z tą definicją. Użyte w niej pojęcia – „początek” i „sens” – wyznaczają kierunek Schulzowskich myśli i wizji. To również klucze interpretacyjne do całej twórczości autora. Początek, matecznik, źródło skrywające jakiś pierwotny i zarazem ostateczny sens (arche, istotę rzeczy, odpowiedź) – oto główna idea Schulzowskiego projektu.
Narrator opowiadań wspomina ojca, Drohobycz, swoje przeżycia i stany emocjonalne nie po to, by zrealizować psychologiczną potrzebę przywołania tego, co minione (wzruszenia się przeszłością). Te reminiscencje nie są jedynie wyrazem sentymentu czy nostalgii. Są próbą odkrycia i opowiedzenia kosmosu, ustanowienia jego centrum – czegoś co Mircea Eliade określał mianem axis mundi. W historii tej chodzi o mikrokosmos domu i społeczności Żydów z prowincjonalnego miasta we Wschodniej Galicji, ale także (a raczej przede wszystkim) o makrokosmos, którego ten pierwszy jest obrazem, znakiem, reprezentacją.
Czasoprzestrzeń owego kosmosu ma strukturę mityczną. Świata tego nie określa żaden realny porządek akcji, czasu i miejsca, żadna ściśle oznaczona chronologia. Pozostaje on nieujęty w ramy faktów i dat. Jest światem luźno powiązanych zdarzeń i sytuacji, które zdarzyły się „wtedy” i „tam” – w bezczasowej rzeczywistości mitu, który trwa wiecznie i zawsze może być przywołany. Schulzowski początek ma zatem wymiar ontologiczny. Nie jest początkiem w sensie historycznym, chronologicznym, ale mitycznym właśnie. A "Sklepy cynamonowe" jako opowieść o takim początku są mitem kosmogenicznym – czyli mitem par excellance.
