„Czarownicy” to książka rzetelna – jako zapis doświadczeń i obserwacji autorki – ale mało porywająca. Bardziej jest to raport/sprawozdanie niż reportaż, który by wszechstronnie ujmował zjawisko z pogranicza religii, medycyny i antropologii kulturowej.
Oczekiwałem mniej danych, a więcej refleksji. Tymczasem Elżbieta Dzikowska (współtworząca z Tonym Halikiem słynny duet podróżników i autorów programu telewizyjnego „Pieprz i wanilia”) koncentruje się na rozmaitych przykładach, technikach oraz ciekawostkach, oferując nam rodzaj katalogu czy wręcz leksykonu znachorów, szamanów i czarowników działających w Ameryce Środkowej w latach 70. XX wieku (głównie w Meksyku, ponadto w Wenezueli i Haiti).
Czytamy o magiczno-leczniczych właściwościach ziół, nasion, korzeni, zapachów; jadu jaszczurek, skóry węża, o ofiarach składanych ze zwierząt w celach sakralnych bądź terapeutycznych, o wysysaniu krwi, wróżeniu z gotowanego moczu, o środkach wywołujących wizje i wprowadzających w trans etc.
Jest tego naprawdę mnóstwo. Bohaterami opowieści są w większości Indianie, ale także lokalna ludność hiszpańskojęzyczna czy haitańscy potomkowie afrykańskich niewolników praktykujący voodoo (w jednej z ich świątyń Dzikowska natrafiła na obraz Czarnej Madonny – to jedna z wielu pojawiających się w książce ciekawostek).
Charakterystyczny dla opisywanych praktyk (wróżbiarskich, szamańskich, uzdrowicielskich) jest ich synkretyzm – odwoływanie się na równi do symboli pogańskich, chrześcijańskich, a nawet satanistycznych. Wezwania adresowane do Lucyfera nieco przerażają.
Podróżniczka nie próbuje analizować, a tym bardziej oceniać efektów omawianych działań. A są to często nie dające się racjonalnie wyjaśnić uzdrowienia, spełniające się przepowiednie, zjawiska pogodowe (np. „wywołany” w sposób magiczny deszcz).
Dzikowska opowiada o tym, co na własne oczy podczas swoich wypraw widziała lub co jej przekazali naoczni świadkowie. Zadając retoryczne pytanie „wierzyć, nie wierzyć?” sugeruje, że wstrzymanie się od sądu jest w przypadku zaobserwowanych dziwów najrozsądniejszym wyjściem.
Spodobał mi się podział porządkujący poszczególne „profesje”, dokonany przez autorkę już na samym wstępie (w ślad za etnografami). Otóż „znachor to ten, który zna choroby i potrafi je leczyć, czarownik sprowadza na zamówienie najrozmaitsze dopusty ze śmiercią włącznie, szaman zaś potrafi i pomóc, i zaszkodzić, ale przede wszystkim nawiązuje w transie kontakt z siłami nadprzyrodzonymi”.
W rzeczywistości mało kto trzyma się ściśle danej specjalizacji, włączając do swej praktyki elementy pozostałych (czasem korzystając ponadto z osiągnięć nauki, zwłaszcza oficjalnej medycyny). Niemniej jednak warto pamiętać o przywołanej klasyfikacji.
Autorka chyba wyczuwała, że jej przekaz jest nazbyt kronikarski i szczęśliwie uczyniła coś, żeby go nieco pogłębić. Mianowicie dołączyła do swej relacji zapis zorganizowanej przez siebie dyskusji na temat przedstawionego fenomenu. Wzięli w niej udział lekarz psychiatra, lekarz internista oraz dziennikarka zajmująca się dziedziną paramedycyny (Wanda Konarzewska).
Książkę Elżbiety Dzikowskiej (na kartach której gości też parokrotnie Tony Halik) można poczytać, szczególnie w okresie wakacyjnym, kiedy myślimy o słońcu i podróżach. Nie stracimy jednak wiele, jeśli się z tą lekturą nie zapoznamy.
