"Był późny wieczór, kiedy K. przybył. Wieś leżała pod głębokim śniegiem. Góry zamkowej nie było wcale widać, otoczyły ją mgły i mrok, nawet najsłabsze światełko nie zdradzało obecności wielkiego zamku. K. stał długo na drewnianym moście, wiodącym z gościńca do wsi i wpatrywał się w pozorną pustkę na górze" – oto słynny początek Kafkowskiego "Zamku".
Porzućmy utartą opinię, że Kafka pisał o biurokracji i bezbronności szarego człowieka wobec urzędniczej machiny. Na poziomie najbardziej zewnętrznym, naskórkowym – może rzeczywiście tak było. W istocie jednak jest to literatura głębinowa, ezoteryczna.
W „Zamku” wkraczamy w głąb i mrok, razem z K. brniemy przez zaspy śniegu, w uporczywym pragnieniu, by dobrnąć do jakiegoś sensu, celu. Od początku chodzi o sens nadrzędny, metafizyczny. Fabuła to tylko pretekst, a polityczno-społeczne rozumienie tekstu to wybór drogi na skróty. Nie można iść na skróty tam, gdzie żadna droga nie istnieje (albo istnieją ich setki i każda prowadzi w inną stronę). Jest tylko mgła i zapadanie się w otchłań niemożliwej do pojęcia tajemnicy.
K. rozpaczliwie poszukuje logiki, stara się kierować jej prawami, ale w czasoprzestrzeni, do której trafił, obowiązują one na innych zasadach. Najbardziej błahe sprawy urastają do rangi decydujących o całym jego losie, a mieszkańcy osady nie zamierzają niczego mu ułatwiać. Ich reakcje, intencje, wypowiedzi są jak sieć, która stopniowo K. oplata, tak że staje się on coraz bardziej bezwładny w swoich poczynaniach.
Jak dostać się do zamku? W jaki sposób nawiązać kontakt z jego potężną administracją? (najmniej znaczący urzędnik budzi respekt całej wsi) W jakim celu zostałem wezwany? I czy rzeczywiście ktoś mnie wzywał? – oto dręczące K. pytania – pytania, które domagają się odpowiedzi. Dramat polega na tym, że odpowiedzi nie ma… (albo nie są bohaterowi dane).
Gdybyż jednak ich brak był czymś oczywistym, faktem, który należy przyjąć do wiadomości, pogodzić się z nim i żyć… Ale nie… Wiele wskazuje na to, że prawda (ta wielka prawda bytu) jest w jakimś zakresie osiągalna, że pewne znaki do niej odsyłają. Dlatego K. podejmuje heroiczny wysiłek interpretacji, niestrudzonej, kabalistycznej egzegezy.
Każda opowieść, każde słowo, mina, gest mogą mieć swoje ukryte znaczenie. Trzeba uważnie słuchać i tysiąc sprzecznych elementów próbować złożyć w całość. Bo sprzeczność, po żmudnym, wnikliwym badaniu, może (i powinna) okazać się pozorna. A gdy to odkryjemy – ontologiczne puzzle zaczną do siebie pasować.
Nie po raz pierwszy w życiu towarzyszyłem K. w jego zmaganiach. Wróciłem po latach do miejsc i postaci, które miały objaśnić mu jego sytuację, los obcego przybysza.
Powróciłem do Oberży pod Mostem i Gospody dla Panów z Zamku, do szkoły zarządzanej przez despotycznego nauczyciela, do wiernej/niewiernej Friedy i nieuchwytnego Klamma, do niesfornych pomocników (Artura i Jeremiasza), i wreszcie do obłożonej klątwą rodziny Barnabasa, jego sióstr Olgi i Amalii.
Do zamku – podobnie jak K. – znów jednak nie dotarłem i także moja sprawa wciąż nie została wyjaśniona.
Porzućmy utartą opinię, że Kafka pisał o biurokracji i bezbronności szarego człowieka wobec urzędniczej machiny. Na poziomie najbardziej zewnętrznym, naskórkowym – może rzeczywiście tak było. W istocie jednak jest to literatura głębinowa, ezoteryczna.
W „Zamku” wkraczamy w głąb i mrok, razem z K. brniemy przez zaspy śniegu, w uporczywym pragnieniu, by dobrnąć do jakiegoś sensu, celu. Od początku chodzi o sens nadrzędny, metafizyczny. Fabuła to tylko pretekst, a polityczno-społeczne rozumienie tekstu to wybór drogi na skróty. Nie można iść na skróty tam, gdzie żadna droga nie istnieje (albo istnieją ich setki i każda prowadzi w inną stronę). Jest tylko mgła i zapadanie się w otchłań niemożliwej do pojęcia tajemnicy.
K. rozpaczliwie poszukuje logiki, stara się kierować jej prawami, ale w czasoprzestrzeni, do której trafił, obowiązują one na innych zasadach. Najbardziej błahe sprawy urastają do rangi decydujących o całym jego losie, a mieszkańcy osady nie zamierzają niczego mu ułatwiać. Ich reakcje, intencje, wypowiedzi są jak sieć, która stopniowo K. oplata, tak że staje się on coraz bardziej bezwładny w swoich poczynaniach.
Jak dostać się do zamku? W jaki sposób nawiązać kontakt z jego potężną administracją? (najmniej znaczący urzędnik budzi respekt całej wsi) W jakim celu zostałem wezwany? I czy rzeczywiście ktoś mnie wzywał? – oto dręczące K. pytania – pytania, które domagają się odpowiedzi. Dramat polega na tym, że odpowiedzi nie ma… (albo nie są bohaterowi dane).
Gdybyż jednak ich brak był czymś oczywistym, faktem, który należy przyjąć do wiadomości, pogodzić się z nim i żyć… Ale nie… Wiele wskazuje na to, że prawda (ta wielka prawda bytu) jest w jakimś zakresie osiągalna, że pewne znaki do niej odsyłają. Dlatego K. podejmuje heroiczny wysiłek interpretacji, niestrudzonej, kabalistycznej egzegezy.
Każda opowieść, każde słowo, mina, gest mogą mieć swoje ukryte znaczenie. Trzeba uważnie słuchać i tysiąc sprzecznych elementów próbować złożyć w całość. Bo sprzeczność, po żmudnym, wnikliwym badaniu, może (i powinna) okazać się pozorna. A gdy to odkryjemy – ontologiczne puzzle zaczną do siebie pasować.
Nie po raz pierwszy w życiu towarzyszyłem K. w jego zmaganiach. Wróciłem po latach do miejsc i postaci, które miały objaśnić mu jego sytuację, los obcego przybysza.
Powróciłem do Oberży pod Mostem i Gospody dla Panów z Zamku, do szkoły zarządzanej przez despotycznego nauczyciela, do wiernej/niewiernej Friedy i nieuchwytnego Klamma, do niesfornych pomocników (Artura i Jeremiasza), i wreszcie do obłożonej klątwą rodziny Barnabasa, jego sióstr Olgi i Amalii.
Do zamku – podobnie jak K. – znów jednak nie dotarłem i także moja sprawa wciąż nie została wyjaśniona.
