Bogusław Wołoszański jest znakomitym gawędziarzem, charyzmatycznym opowiadaczem historii, szczególnie tej najnowszej, a zatem najbliższej nam. Już jakoś tak mamy, że bardziej interesują nas zdarzenia mniej odległe w czasie (ta sama reguła obowiązuje w przypadku przestrzeni). Dla wielu granicą jest druga wojna światowa, czasem przesuwamy ją dalej, do roku 1917, kiedy to rewolucja październikowa obudziła demony totalitaryzmu i uruchomiła nieodwracalne procesy, wskutek których wiek dwudziesty spłynął krwią.
Książki Wołoszańskiego są ściśle powiązane z jego działalnością medialną i publicystyczną, zwłaszcza ze znanym cyklem telewizyjnym „Sensacje XX wieku”. Opowieści przybliżone w fabularyzowanych dokumentach zyskały format książkowy w postaci dwóch tomów, z których pierwszy dotyczy drugiej wojny, kolejny – tego, co działo się w globalnej polityce po jej zakończeniu.
W części obejmującej lata wojenne autor potrafi cofnąć się o dekadę bądź dwie, żeby wskazać na przyczyny opisywanych wydarzeń (niektóre mają miejsce na długo przed zaistnieniem skutków). Zanim zostaniemy pochłonięci wielką rozgrywką między Hitlerem a Stalinem i Aliantami, zatrzymamy się na roku 1920 i naszej słynnej bitwie warszawskiej. Dla autora stanie się ona pretekstem do wskazania źródła konfliktu na linii Tuchaczewski – Stalin, który po latach miał istotne reperkusje. Wielki dowódca naraził się wtedy młodemu Stalinowi, członkowi rady Frontu Południowo-Zachodniego, żądając od niego przysłania posiłków na Front Zachodni. Spotkał się z odmową, a potem obwinił przyszłego imperatora o klęskę Armii Czerwonej w batalii z Polakami.
Wołoszański lubi opowiadać dzieje świata poprzez losy nieprzeciętnych jednostek – dowódców, polityków, szpiegów. Tuchaczewski jest jednym z przykładów, innym – marszałek Żukow, który (w przeciwieństwie do swego „kolegi po fachu”) uniknął śmierci z rąk tyrana, mając więcej szczęścia nie tylko od Tuchaczewskiego, ale i od tysięcy innych wysokiej rangi wojskowych (zgładzonych zwłaszcza w ramach wielkiej czystki lat 1937-1939). Żukow najbardziej zagrożony był zaraz po drugiej wojnie, gdy jego sława zrodzona z wielkich zwycięstw (obrona Leningradu, bitwa na Łuku Kurskim, pochód na Berlin) zaczęła gniewać „Słońce Narodów”. Ostatecznie los (uosobiony przez Stalina) okazał się dla niego łaskawy i stał się on ikoną radzieckiego militaryzmu.
Szalenie ciekawe są opowieści o intrygach w łonie drugiego potwornego reżimu – hitlerowskich Niemiec. Zwłaszcza losy ukrytych oponentów Führera (jawnych być oczywiście nie mogło) – Lisa Pustyni Erwina Rommla oraz admirała Wilhelma Canarisa.
Odnoszę zresztą wrażenie, że najciekawiej Wołoszański przedstawił właśnie rozgrywki wewnętrzne, rozmaite knowania i machinacje na poziomie personalnym, sylwetki psychologiczne bohaterów „pałacowych” przewrotów i dramatów.
Poza tym aspektem uwidoczniają się w książce jeszcze dwa inne, które mnie osobiście nieco mniej zajmowały. Mam na myśli aspekt dyplomatyczno-agenturalny (tajne szyfry, afery szpiegowskie) oraz militarno-batalistyczny (plany i działania wojenne). Przypuszczam jednak, że i te wymiary opowieści mogą znaleźć amatorów.
Na koniec warto zastanowić się, na ile relacje Wołoszańskiego są wiarygodne (kwestia do rozstrzygnięcia przez historyków) oraz czy książka wnosi coś nowego (ciekawszego, atrakcyjniejszego) w stosunku do programów znanych nam z telewizji. Która z form przekazu jest w tym przypadku bardziej wartościowa? A może obie się uzupełniają? Odpowiedź należy do widzów i czytelników.
Książki Wołoszańskiego są ściśle powiązane z jego działalnością medialną i publicystyczną, zwłaszcza ze znanym cyklem telewizyjnym „Sensacje XX wieku”. Opowieści przybliżone w fabularyzowanych dokumentach zyskały format książkowy w postaci dwóch tomów, z których pierwszy dotyczy drugiej wojny, kolejny – tego, co działo się w globalnej polityce po jej zakończeniu.
W części obejmującej lata wojenne autor potrafi cofnąć się o dekadę bądź dwie, żeby wskazać na przyczyny opisywanych wydarzeń (niektóre mają miejsce na długo przed zaistnieniem skutków). Zanim zostaniemy pochłonięci wielką rozgrywką między Hitlerem a Stalinem i Aliantami, zatrzymamy się na roku 1920 i naszej słynnej bitwie warszawskiej. Dla autora stanie się ona pretekstem do wskazania źródła konfliktu na linii Tuchaczewski – Stalin, który po latach miał istotne reperkusje. Wielki dowódca naraził się wtedy młodemu Stalinowi, członkowi rady Frontu Południowo-Zachodniego, żądając od niego przysłania posiłków na Front Zachodni. Spotkał się z odmową, a potem obwinił przyszłego imperatora o klęskę Armii Czerwonej w batalii z Polakami.
Wołoszański lubi opowiadać dzieje świata poprzez losy nieprzeciętnych jednostek – dowódców, polityków, szpiegów. Tuchaczewski jest jednym z przykładów, innym – marszałek Żukow, który (w przeciwieństwie do swego „kolegi po fachu”) uniknął śmierci z rąk tyrana, mając więcej szczęścia nie tylko od Tuchaczewskiego, ale i od tysięcy innych wysokiej rangi wojskowych (zgładzonych zwłaszcza w ramach wielkiej czystki lat 1937-1939). Żukow najbardziej zagrożony był zaraz po drugiej wojnie, gdy jego sława zrodzona z wielkich zwycięstw (obrona Leningradu, bitwa na Łuku Kurskim, pochód na Berlin) zaczęła gniewać „Słońce Narodów”. Ostatecznie los (uosobiony przez Stalina) okazał się dla niego łaskawy i stał się on ikoną radzieckiego militaryzmu.
Szalenie ciekawe są opowieści o intrygach w łonie drugiego potwornego reżimu – hitlerowskich Niemiec. Zwłaszcza losy ukrytych oponentów Führera (jawnych być oczywiście nie mogło) – Lisa Pustyni Erwina Rommla oraz admirała Wilhelma Canarisa.
Odnoszę zresztą wrażenie, że najciekawiej Wołoszański przedstawił właśnie rozgrywki wewnętrzne, rozmaite knowania i machinacje na poziomie personalnym, sylwetki psychologiczne bohaterów „pałacowych” przewrotów i dramatów.
Poza tym aspektem uwidoczniają się w książce jeszcze dwa inne, które mnie osobiście nieco mniej zajmowały. Mam na myśli aspekt dyplomatyczno-agenturalny (tajne szyfry, afery szpiegowskie) oraz militarno-batalistyczny (plany i działania wojenne). Przypuszczam jednak, że i te wymiary opowieści mogą znaleźć amatorów.
Na koniec warto zastanowić się, na ile relacje Wołoszańskiego są wiarygodne (kwestia do rozstrzygnięcia przez historyków) oraz czy książka wnosi coś nowego (ciekawszego, atrakcyjniejszego) w stosunku do programów znanych nam z telewizji. Która z form przekazu jest w tym przypadku bardziej wartościowa? A może obie się uzupełniają? Odpowiedź należy do widzów i czytelników.
