Czarnobylski lament

„26 kwietnia 1986 roku o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy białoruskiej Czarnobylu. Awaria czarnobylska była najpotężniejszą z katastrof technologicznych XX wieku” (ze wstępu).


Z Noblami jest jak z Oscarami. Bywa, że nie rozumiemy, z jakich powodów zostały przyznane. Zarówno w dziedzinie filmu, jak i literatury o wyróżnieniu decyduje szereg czynników, z których jakość twórcza niekoniecznie jest tym najważniejszym.

Przeczytałem "Czarnobylską modlitwę" noblistki Swietłany Aleksijewicz i z przykrością stwierdzam, że nie jest to format noblowski. Na pewno nie ten reportaż. Być może inne teksty autorki są wybitne, genialne (nie wiem, nie czytałem), ale po lekturze jej sławnego (a zatem pewnie sztandarowego) dzieła nie mam ochoty tego sprawdzać.

Czego oczekiwałem po reportażu o słynnej katastrofie? Przede wszystkim faktów – tych znanych (w celu przypomnienia) i tych ukrytych (w celu poszerzenia wiedzy). Ponadto usytuowania tragedii w rozmaitych kontekstach – społeczno-politycznym, biologicznym, psychologicznym, kulturowym. Wreszcie – oryginalnego spojrzenia na fascynujące (było nie było) imperium w okresie jego zmierzchu.

Co otrzymałem? Kilkadziesiąt chaotycznych monologów o cierpieniu, nie różniących się od siebie prawie niczym. Ich powtarzalność, schematyczność i tonacja sprawiają, że około pięćdziesiątej strony tracimy zainteresowanie losami opowiadających. Bo przestajemy spodziewać się czegokolwiek nowego. Doprawdy nie pojmuję, dlaczego autorka nie wybrała kilku najbardziej reprezentatywnych historii i na tym nie poprzestała. Ma się wrażenie, że nie dokonała żadnej selekcji materiału.

Przetworzyła za to relacje poszkodowanych na specyficzny język – będący czymś pomiędzy poetycką prozą a socjolektem poszczególnych klas i zawodów – chłopów, żołnierzy, naukowców, urzędników. Różnice w profesji, wykształceniu, sposobie życia nie wpływają jednak na charakter przekazu, którego dominantą jest monotonia.

Zamiast rozbudzić w czytelniku empatię, Aleksijewicz ją konsekwentnie zabija. Bombardowanie rozpaczą, bólem, depresją okazuje się  przeciwskuteczne. Bo ile można wytrzymać skarg i lamentów, ile czytać o przebiegu i efektach choroby popromiennej, o bezpłodności i raku, o ludzkich i zwierzęcych potworkach, o rozdzielonych tragedią kochankach, o wykluczeniu i napiętnowaniu, o złamanych życiorysach, o beznadziejnej wegetacji na skażonej ziemi, o państwie, które zdradziło swoich obywateli?

W kółko to samo. Bez odautorskich komentarzy, refleksji, analiz. Bez faktów (reportaż to przecież literatura faktu!). Tylko emocje, granie na emocjach. Wywlekanie wnętrzności, obnażanie ran. Czy to nie tani chwyt, pójście na łatwiznę?

Książkę otwiera i zamyka wątek romansowy, dwa wyznania kobiet, które wskutek czarnobylskiej tragedii straciły ukochanych (byli likwidatorami elektrowni). Wielu odbiorców uznało te relacje za poruszające. Dla mnie są nazbyt ckliwe, melodramatyczne („Wasieńka, co mam robić? Nie chcę żyć bez ciebie”, „Całowaliśmy się, tylko całowali. Mówił do mnie: Moja malutka”, „Jak mam bez niego żyć? Nigdy nie przestanę płakać”).

Oprócz tego typu wynurzeń autorka raczy nas opowieściami białoruskich bab, które pozostały w zakazanej strefie (na wsiach w okolicy Czarnobyla), ponieważ nie potrafiły się rozstać ze swoim miejscem na ziemi. Zbierają napromieniowane jagody i grzyby, piją skażone mleko, żyją wśród dziczejących zwierząt i są dumne, że nie dały się nikomu wypędzić.

Dużo miejsca w książce zajmują relacje likwidatorów (strażaków, żołnierzy czy po prostu cywilów-ochotników) – typowych ruskich gierojów, którzy dzielnie usuwali skutki katastrofy, ku chwale ojczyzny. Ale także, żeby dobrze zarobić (stawki za pracę w zonie były bardzo wysokie). Ruble i odznaczenia nie uchroniły ich jednak przed działaniem rentgenów (przyjmowali ekstremalne dawki). Przeważnie umierali w męczarniach.

Za względnie wartościowe (z poznawczego punktu widzenia) można uznać jedynie wspomnienia naukowców (fizyków, chemików, radiologów), bo oni, mimo emocji (najczęściej gniewu na funkcjonariuszy i rządzących, którzy ukrywali, a potem bagatelizowali śmiertelne niebezpieczeństwo), starają się wypowiadać rzeczowo i racjonalnie.

Aleksijewicz stawia dziwną tezę, że Czarnobyl przerasta Kołymę i Auschwitz, i generalnie jest czymś straszniejszym od wojny, bo wojna da się jakoś zrozumieć, ma swoje stałe elementy (bitwy, dowódców, bohaterów, wrogów), spodziewane konsekwencje (np. śmierć w imię idei), punkty odniesienia. Zatem można ją łatwiej oswoić. Tymczasem wybuch elektrowni jądrowej to zjawisko wymykające się wszelkim porównaniom, niewidzialny zabójca (promieniowania nie widać, widać tylko jego skutki), jakaś przerażająca hybryda.

I jeszcze inną kontrowersyjną tezę forsuje autorka, że największą ofiarą czarnobylskiej tragedii jest białoruski naród. A co z ukraińskim? Kto nie zna geografii, mógłby pomyśleć że Czarnobyl leży na Białorusi. Tak nieomal wynika z przekazu pani Swietłany.

O samej Rosji, duszy rosyjskiej czy homo sovieticusie również nie dowiemy się niczego ciekawego. Same stereotypy, znane właściwie każdemu: że człowiek dla władzy nic nie znaczy, ale że ludzie się z tym godzą, że częściej kierują się sentymentem niż rozumem, że kochają literaturę, muzykę i wciąż, mimo wszystko, Stalina; że urzędnicy bezmyślni i bezduszni, w sumie jednak każdego można skorumpować, że bardak, że wódka, że los, że cierpienie…

Aby jednak uratować coś z czasu poświęconego lekturze (której ukończenie przyjąłem z ulgą), wynotowałem z tekstu kilka cytatów, mniej lub bardziej godnych zapamiętania. Oto one:

1) „Wszystko, co wiemy o zagrożeniach i lękach, związane jest przede wszystkim z wojną. Stalinowski Gułag i Auschwitz to niedawne zdobycze zła. Historia zawsze była historią wojen i dowódców, a wojna stanowiła miarę strachu (…). Dlatego ludzie mylą pojęcia wojny i katastrofy… W Czarnobylu wystąpiły właściwie wszystkie zewnętrzne oznaki wojny: masy wojska, ewakuacja, opuszczone domy. Zakłócony rytm życia. Gazety pisały o Czarnobylu słowami stosownymi dla wojny: atom, wybuch, bohaterowie, co utrudniało zrozumienie tego, że przebywamy w nowej historii. Zaczęła się historia katastrof”.
2) „Pszczoły wiedziały, my nie (…) Zwykłe robaki zaryły się głęboko w ziemię, może na pół metra albo na metr. A my nic nie rozumiemy”.
3) „Los to życie jednego człowieka, historia to życie nas wszystkich”.
4) „Dom nie może żyć bez człowieka. Zwierzęciu też jest potrzebny człowiek. Wszystko szuka człowieka”.
5) „Jakby wszyscy byli mądrzy, to kto byłby głupi?”.
6) „Dusza to jedyna żywa istota”.
7) „Tam moja dusza była martwa… Kogo ja bym tam urodziła, mając martwą duszę?”.
8) „Dlaczego tu przyjechaliśmy? Na ziemię Czarnobyla? Bo stąd nas nikt nie wypędzi. Z tej ziemi. Już jest niczyja, zabrał ją Bóg. A ludzie zostawili…”.
9) „Otwórzmy Pismo Święte… Objawienie świętego Jana: … i spadła z nieba gwiazda wielka, gorejąca jako pochodnia, i upadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię onej gwiazdy zwą piołunem. I obróciła się trzecia część wód w piołun, a wiele ludzi pomarło od onych wód, bo stały się gorzkie… Piołun po ukraińsku to czarnobyl”.
10) „Ratowanie tonących jest sprawą samych tonących”.
11) „To wydarzenie do tej pory jest jeszcze poza kulturą. Trauma kultury. Jedyną naszą odpowiedzią jest więc milczenie. Zasłaniamy sobie oczy jak małe dzieci i myślimy: Schowaliśmy się. Ominie nas to. Z przyszłości wyziera coś, co jest niedostosowane do naszych uczuć”.
12) „Tam się od razu trafiało do rzeczywistości fantastycznej, gdzie koniec świata nałożył się na epokę kamienną".