W cieniu zakwitających dziewcząt

Po latach znów czytam Prousta. Tak, wracam do tego świata, w którym wszystko jest płynne, miękkie, łagodne. Słowa i frazy są jak zaczarowane owoce, których miąższ kryje w sobie wszystkie smaki, wszystkie zapachy. Czy kiedykolwiek wyrażono rzeczywistość sugestywniej?

Żeby zanurzyć się w tej powolnej, szeroko rozlanej rzece – rzece metafor, synestezji, peryfraz – trzeba się oczywiście odpowiednio nastroić – postarać o cierpliwość, uważność. I obudzić w sobie dużo czułości „do kamieni, ptaków i ludzi”, do każdej formy bytu. Proust zachęca nas, abyśmy pokochali cały fenomen istnienia w jego niepowtarzalnym pięknie, we wszelkich możliwych odcieniach i przejawach. Fenomen zaklęty w słowie, w girlandach słów. W strumieniu świadomości.

Ta sztuka nam, odbiorcom, prawie nigdy się nie udaje, a już na pewno nie za pierwszym razem. Dlatego do lektury Proustowskiego cyklu trzeba co jakiś czas powracać. To opowieść na całe życie, bardziej może niż życie prawdziwa.

Mój powrót zacząłem od drugiego tomu, ponieważ „W stronę Swanna” pamiętam dość dobrze. Pozostałe części muszę na nowo wydobyć z zakamarków pamięci, zaktualizować, ożywić.

„W cieniu zakwitających dziewcząt” to tytuł wiele mówiący. Narrator (Marcel) w swoich wspomnieniach opuszcza strefę dzieciństwa (już nie jesteśmy w Combray) i wprowadza nas w świat swoich młodzieńczych przeżyć. Są to przeżycia nie tylko wewnętrzne, choć – jak się możemy domyślić – faktyczne wydarzenia służą głównie introspekcji. W tej prozie introspekcja zawsze pełni funkcję nadrzędną wobec doświadczenia zewnętrznego. Przebywamy w czasoprzestrzeni mentalnej, aczkolwiek pamiętamy, że nie istniałaby ona bez bodźców empirycznych – bez konkretnych ludzi i miejsc.

Na początku „akcja” ogniskuje się jeszcze wokół Swanna – już żonatego z Odetą de Crecy, ową śliczną kokotą, która usidliła naszego arbitra elegancji. Swann ze swoimi znakomitymi koneksjami, manierami, wyrafinowanym smakiem zostaje, wskutek związku z Odetą, niejako zdegradowany. Nie przypomina postaci znanej nam z pierwszej części, co jednak w żaden sposób mu nie przeszkadza. W przeciwieństwie do rodziny narratora, która przestała utrzymywać z nim kontakty. Z wyjątkiem samego Marcela, zakochanego w Gilbercie – córce Swanna. Gilberta tak długo bawi się swoim adoratorem, aż ten traci cierpliwość i wtedy z domu Swannów, z salonu prowadzonego przez ambitną Odetę, przenosimy się do Balbec.

W tej nadmorskiej miejscowości Marcel spędza kilka letnich miesięcy (w celach kuracyjno-towarzyskich). Znajduje się pod opieką ukochanej babki, ale jakkolwiek bardzo do niej przywiązany, poszukuje innego towarzystwa. Nawiązuje relacje z grupą dziewcząt, wśród których pojawia się Albertyna Simonet. Wiemy, jaką rolę odegra w jego życiu. On jeszcze nie wie i na razie w równym stopniu, co Albertyną, fascynuje się innymi koleżankami z „małej bandy” (Anną, Rozamondą, Gisele). Właściwie to zakochuje się w każdej z nich. Bardziej jednak niż poszczególne osoby urzeka go urok dziewczęcości zwiewne piękno nabrzmiewające erotyzmem.

W tle tych oczarowań i związanych z nimi inicjacji pojawiają się inne – fascynacja Marcela malarzem Elstirem i rodząca się przyjaźń z Robertem de Saint-Loup, krewnym arystokratycznego rodu Guermantesów.

W warstwie fabularnej to w zasadzie wszystko. Ale przecież nie o fabułę w Proustowskim cyklu chodzi. W kolejnym tomie – „Stronie Guermantes” będzie jej jeszcze mniej. Jednych to zraża, innych intryguje. Należę do drugiej grupy. Przede mną cały maj z Proustem.

Wybrane cytaty

1) Zwycięstwo przypada temu z przeciwników, który potrafi cierpieć kwadrans dłużej, jak mawiają Japończycy.
2) Teoretycznie wiemy, że Ziemia się obraca, ale faktycznie nie spostrzegamy tego. Ziemia, po której chodzimy nie rusza się i żyjemy spokojnie. Tak samo jest z czasem. I aby dać uczuć jego uciekanie powieściopisarze zmuszeni są, przyspieszając szalenie ruch wskazówki, kazać czytelnikowi przebywać dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat w dwie minuty.
3) Jak można zapomnieć o kimś, kogo się kochało od zawsze? (Gilberta o ojcu, Swannie).
4) Nic nie było mniej podobne do świata niż nasze życie w Combray. Towarzystwo Swannów było już drogą ku światu, ku jego zmiennym fluktom. To nie było jeszcze pełne morze, ale to była już laguna.
5) Żeby uczynić rzeczywistość mniej nieznośną, trzeba podtrzymywać odrobinę jakiegoś szaleństwa.
6) Człowiek staje się moralny z chwilą, gdy staje się nieszczęśliwy.
7) Najbardziej wyłączna miłość do jakiejś osoby jest zawsze miłością czegoś innego.
8) Kochając kobietę, nasycamy ją stanem własnej duszy.