Sodoma i Gomora

W „Sodomie i Gomorze” – czwartym tomie Proustowskiego cyklu – wracamy wraz z Marcelem do Balbec i podążamy śladem jego miłosnych rozterek, udręk, zachwytów mających swe źródło w relacji z Albertyną. Burzliwe dzieje tego związku wyłaniają się z narracji stopniowo, w dużej mierze przesłonięte innymi historiami.

Marcel nie jest jeszcze głównym aktorem dramatu, wciąż stoi nieco z boku i się przygląda. Na przykładzie postaci barona de Charlusa analizuje ludzką seksualność  – w jej ekscentrycznych i wyrafinowanych przejawach. Intryguje go żywioł sodomicko-gomorejski, czyli mówiąc wprost homoseksualizm. Życie erotyczne wyższych sfer jest jakby ukrytym wymiarem życia towarzyskiego – z jego snobizmem, próżnością, fanaberiami. W taki sposób przedstawia je Proust, u którego wyczuwamy dyskretną aprobatę dla niestandardowych upodobań (co nie dziwi w kontekście jego biografii).

To, co w przypadku pana de Charlusa (zwłaszcza jego obsesji na punkcie skrzypka Morela) jest w oczach narratora czymś interesującym i niekoniecznie godnym nagany, oburza go w odniesieniu do Albertyny. Okazuje się bowiem, że ta kapryśna panienka ma skłonności lesbijskie, a przynajmniej tak można przypuszczać na podstawie jej stosunków z Anną (przyjaciółką z „małej bandy”, którą poznaliśmy w tomie „W cieniu zakwitających dziewcząt”). Zresztą panna Simonet od samego początku nie sprawiała wrażenia cnotki. Głównie z tego powodu Marcel ją w końcu uwięzi (o czym przeczytamy w piątej części cyklu). Jednocześnie ze skromnego i subtelnego chłopca przemieni się w nieznośnego egotyka i manipulatora. Ewidentnie przestaniemy go lubić (jeżeli dotąd nas jeszcze nie zraził). 

W „Sodomie i Gomorze” zjawiają się znani nam już dobrze Verdurinowie (pamiętamy ich zabawny „mały klan” z premierowego tomu – „W stronę Swanna”).  Niektóre fragmenty poświęca narrator swojej zmarłej babce (opis snu o jej pozagrobowej egzystencji) i ogólnym refleksjom na temat choroby i śmierci. W rozważaniach estetycznych padają nazwiska Polaków: Chopina i Paderewskiego. Ponadto możemy się zachwycać elegancją Proustowskiego stylu (jak zawsze), a także przenikliwością rozmaitych obserwacji dotyczących ludzkiej natury (zwłaszcza naszej seksualności).

Wybrane cytaty

1) „Wyleczylibyśmy się na zawsze z romantyzmu, gdybyśmy, myśląc o osobie którą kochamy, spróbowali stać się człowiekiem którym będziemy wówczas kiedy jej już nie będziemy kochali”.
2) „Choroba jest najbardziej słuchanym z lekarzy: dobroci, wiedzy, przyrzekamy jedynie; posłuszni jesteśmy cierpieniu”.
3) „Dyrektor powiadomił mnie ze smutkiem o śmierci dziekana z Cherbourg: „To był stary fryga” – rzekł (prawdopodobnie zamiast wyga); po czym dyrektor dał mi do zrozumienia, że koniec jego przyspieszyło życie rozwlekle, co znaczyło rozwiązłe. „Już od jakiegoś czasu uważałem, że on po obiedzie spoczywa w objęciach Orfeusza (chciał powiedzieć: Morfeusza). W ostatnich czasach był tak zmieniony, że gdyby się nie wiedziało że to on, zaledwie można go było zdezyntyfikować (zapewne zamiast zidentyfikować)”.
4) „Tak więc, w szalonej żądzy rzucenia się jej w ramiona, dopiero w tej chwili, więcej niż w rok po jej pogrzebie, na skutek tego anachronizmu, który tak często nie pozwala kalendarzowi faktów schodzić się z kalendarzem uczuć – dowiedziałem się, że ona umarła”.
5) „Przyjemności, których kosztujemy we śnie, nie wliczamy do przyjemności doznawanych w ciągu naszego istnienia. Aby wspomnieć jedynie najgrubiej zmysłową ze wszystkich, któż z nas, przy przebudzeniu, nie odczuwał nieco irytacji, że doznał w czasie snu rozkoszy, której – jeżeli się nie chce zbytnio zmęczyć – nie może, obudziwszy się, powtarzać tego dnia nieograniczenie. To jest niby stracone dobro. Mieliśmy przyjemność, ale w innym życiu, które nie jest naszym. Jeżeli wprowadzamy w bilans cierpienia i rozkosze snu (które na ogół pierzchają bardzo szybko po przebudzeniu), to nie w bilans bieżącego życia. Powiedziałem dwa czasy; może jest tylko jeden, nie iżby czas człowieka na jawie obowiązujący był dla śpiącego, ale może dlatego, że drugie życie – to w którym śpimy – nie podlega – w głębszej warstwie – kategoriom czasu”.
6) „Zgryzota zniweczyła we mnie tak kompletnie możność pragnienia czegoś, jak silna gorączka odbiera apetyt…”.
7) „Wówczas wchodziłem do cukierni i piłem duszkiem siedem czy osiem kieliszków porto. Natychmiast, w miejsce niepodobnej do wypełnienia przestrzeni między moim pragnieniem a uczynkiem, działanie alkoholu wykreślało linię łączącą je z sobą. Nie było już miejsca dla wahań ani obawy. Zdawało mi się, że młoda dziewczyna pofrunie ku mnie. Szedłem ku niej, same z siebie wychodziły z moich warg słowa: «Chętnie bym się przeszedł z panią. Nie zechciałaby pani pójść ze mną nad morze; nikt by nam nie przeszkadzał w zacisznym domku za laskiem, obecnie całkiem pustym?». Wszystkie trudności życia znikły, nie było już żadnych przeszkód dla splecenia się naszych ciał. Żadnych przeszkód – przynajmniej dla mnie. Bo przeszkody nie ulotniły się dla niej, która nie piła porto. Gdyby to uczyniła, i gdyby wszechświat stracił nieco realności w jej oczach, owym długo pieszczonym a nagle udostępnionym w jej myślach marzeniem nie byłaby może wcale chęć znalezienia się w moich ramionach”.
8) „Prawda bowiem to są nie tyle jakieś słowa które słyszymy, ile prąd płynący z tych słów i wyczuwalny mimo swej niewidzialności”.
9) „Rozpacz o wschodzie słońca”.