„Nie ma Albertyny” to dla mnie drugi (zaraz po „W stronę Swanna”) najciekawszy tom Proustowskiego cyklu. Nie dlatego, że jest ze wszystkich najkrótszy (choć może dla nieco znużonych rozwlekłością opowieści to zaleta), ale z powodu nieco innego kolorytu niż poprzednie części, koncentrujące się na amorach głównego bohatera.
Tym razem Marcel, po odejściu swojej kochanki, znajduje się w trudnym położeniu i cierpienie przydaje jego uczuciom więcej głębi. Do pewnego stopnia wyzwala się z egotyzmu, zdobywa się na pewien dystans, czemu sprzyja zaistniała sytuacja. Okazuje się, że Albertyna nie tylko odeszła od Marcela (oboje byli wyczerpani toksycznym związkiem), ale wskutek nieszczęśliwego wypadku spotkała ją śmierć. Panna Simonet spadła z konia. Narrator nie może w to uwierzyć, ale fakty są nieubłagane. Złudzenia są zawsze bezbronne wobec rzeczywistości.
Po śmierci Albertyny Marcel szuka dowodów jej lesbijskich ekscesów i zdrad, o które ją od dawna podejrzewał. Potwierdzenie swoich domysłów wymusza na znanej nam od czasów Balbec Annie, towarzyszce i obserwatorce życia uczuciowego obojga kochanków.
W tej części ponownie spotykamy Guermantesów – w salonie księżnej pojawia się pierwsza miłość narratora – Gilberta. Jej matka Odeta, która onegdaj zawróciła w głowie ojcu Gilberty – Swannowi wyszła ponownie za mąż. Związała się z rywalem Swanna – panem de Forcheville. Tymczasem pannę Swann-Forcheville poślubił przyjaciel Marcela – Robert de Saint-Loup, ukryty homoseksualista. Tak poruszamy się po śladach przeszłości, obserwując nowe konfiguracje personalne.
W międzyczasie narrator odbywa z matką podróż do Wenecji. Jest to okazja do odnowienia (pogłębienia?) relacji między nimi – czułej, ale i trudnej.
„Nie ma Albertyny” wydaje się tomem żywszym i przystępniejszym od pozostałych. Jest to cały czas wielki Proust, wielka literatura. Podobnie jak w innych, i w tej odsłonie cyklu znajdziemy mnóstwo niebanalnych refleksji i spostrzeżeń. Oto niektóre z nich:
1) Zgodne rozstania są niesłychanie rzadkie, bo gdyby istniała zgoda, nikt by się nie rozstawał.
2) Każdy ma swój własny sposób, w jaki jest zdradzany, tak jak ma swój sposób przeziębiania się.
3) Człowiek to istota, która nie jest w stanie wyjść z siebie. Więzy, które nas łączą z innymi są w nas.
4) W momencie największego zwątpienia, odejścia od Boga, dajemy sobie prawo do oczekiwania cudu.
5) Żebyśmy się zakochali, trzeba żeby nadszedł dzień rozstania.
6) Odkładamy rzeczy na później, dopóki możliwe jest ich wykonanie.
7) Myśl o własnej śmierci jest cięższa niż sama śmierć, ale lżejsza niż myśl o śmierci bliskiego.
Tym razem Marcel, po odejściu swojej kochanki, znajduje się w trudnym położeniu i cierpienie przydaje jego uczuciom więcej głębi. Do pewnego stopnia wyzwala się z egotyzmu, zdobywa się na pewien dystans, czemu sprzyja zaistniała sytuacja. Okazuje się, że Albertyna nie tylko odeszła od Marcela (oboje byli wyczerpani toksycznym związkiem), ale wskutek nieszczęśliwego wypadku spotkała ją śmierć. Panna Simonet spadła z konia. Narrator nie może w to uwierzyć, ale fakty są nieubłagane. Złudzenia są zawsze bezbronne wobec rzeczywistości.
Po śmierci Albertyny Marcel szuka dowodów jej lesbijskich ekscesów i zdrad, o które ją od dawna podejrzewał. Potwierdzenie swoich domysłów wymusza na znanej nam od czasów Balbec Annie, towarzyszce i obserwatorce życia uczuciowego obojga kochanków.
W tej części ponownie spotykamy Guermantesów – w salonie księżnej pojawia się pierwsza miłość narratora – Gilberta. Jej matka Odeta, która onegdaj zawróciła w głowie ojcu Gilberty – Swannowi wyszła ponownie za mąż. Związała się z rywalem Swanna – panem de Forcheville. Tymczasem pannę Swann-Forcheville poślubił przyjaciel Marcela – Robert de Saint-Loup, ukryty homoseksualista. Tak poruszamy się po śladach przeszłości, obserwując nowe konfiguracje personalne.
W międzyczasie narrator odbywa z matką podróż do Wenecji. Jest to okazja do odnowienia (pogłębienia?) relacji między nimi – czułej, ale i trudnej.
„Nie ma Albertyny” wydaje się tomem żywszym i przystępniejszym od pozostałych. Jest to cały czas wielki Proust, wielka literatura. Podobnie jak w innych, i w tej odsłonie cyklu znajdziemy mnóstwo niebanalnych refleksji i spostrzeżeń. Oto niektóre z nich:
1) Zgodne rozstania są niesłychanie rzadkie, bo gdyby istniała zgoda, nikt by się nie rozstawał.
2) Każdy ma swój własny sposób, w jaki jest zdradzany, tak jak ma swój sposób przeziębiania się.
3) Człowiek to istota, która nie jest w stanie wyjść z siebie. Więzy, które nas łączą z innymi są w nas.
4) W momencie największego zwątpienia, odejścia od Boga, dajemy sobie prawo do oczekiwania cudu.
5) Żebyśmy się zakochali, trzeba żeby nadszedł dzień rozstania.
6) Odkładamy rzeczy na później, dopóki możliwe jest ich wykonanie.
7) Myśl o własnej śmierci jest cięższa niż sama śmierć, ale lżejsza niż myśl o śmierci bliskiego.
8) Zmysłowy urok świata i człowieka – dziewczyna na brzegu morza.
9) Wyleczyć się z cierpienia można tylko wtedy, gdy doświadczy się go do samego końca.
10) Moda jest rezultatem zachwytu pewnej grupy ludzi (takich jak Guermantesowie).
11) Zmarli są jak zdetronizowane bóstwa.
12) Nie można nabyć umiejętności pływania, trzymając jedną nogę na lądzie.
13) Śmierć wyleczy nas z pożądania nieśmiertelności.
9) Wyleczyć się z cierpienia można tylko wtedy, gdy doświadczy się go do samego końca.
10) Moda jest rezultatem zachwytu pewnej grupy ludzi (takich jak Guermantesowie).
11) Zmarli są jak zdetronizowane bóstwa.
12) Nie można nabyć umiejętności pływania, trzymając jedną nogę na lądzie.
13) Śmierć wyleczy nas z pożądania nieśmiertelności.
