Formuła przypowieści sprawia, że dzieło Camusa odbiera się na różnych płaszczyznach, na kilku piętrach sensu. Ja przywiązałem się do treści egzystencjalnych, najczęściej i najdłużej przebywałem na tym właśnie poziomie, traktując chorobę ciała jako chorobę istnienia – drążąc jego bolesny absurd. Wiedziałem, że dżuma (ta egzystencjalna) jest także we mnie, że sytuacja nieszczęsnych mieszkańców Oranu opisuje też moją sytuację – człowieka zadżumionego, doświadczającego haniebnych klęsk i pokus, dręczonego poczuciem wygnania.
I oto cała ta symbolika znajduje w naszych realiach wymiar dosłowny. Sprawa światowej pandemii, oczywiście nie tak groźnej (chyba nie) i nie tak śmiertelnej jak orańska zaraza – przeniosła mnie z piętra symbolu na poziom dosłowności. Z wnętrza na zewnątrz. Z ducha w ciało. Tych rzeczywistości nie da się oczywiście tak zupełnie oddzielić, ale jednak po raz pierwszy w życiu przeczytałem Dżumę jako opowieść o chorobie fizycznej, o epidemii sensu stricto.
Zwróciłem zatem uwagę na inne rzeczy niż zwykle. Na przykład na atmosferę oddaną w powieści. Czy nie czujemy jej teraz w powietrzu? Czy przechodząc obok naszych bliźnich nie obawiamy się, że czyjeś jedno kaszlnięcie lub sam nawet oddech nie okaże się tchnięciem bakcyla w naszą twarz? Czy nie postrzegamy innych jako potencjalnego źródła zarazy? Ulice pustoszeją, jest wiosna, wieje wiatr. Tak to się zaczęło w Oranie.
Jak pamiętamy najpierw pojawiły się szczury. Wychodziły na powierzchnię – ciężkie i otępiałe. I padały, ze strużką krwi sączącą się z pysków. Potem zachorował dozorca, który je przeganiał, tłumacząc ich obecność jakimś głupim żartem wyrostków. Pacjent zero. Prawie do końca przekonany, że ma tylko zwykłą gorączkę.
To jest bardzo charakterystyczne. Reakcja. Jak reagujemy na zwiastuny epidemii? Bagatelizujemy zagrożenie. Może to żart, może pomyłka? W każdym razie na pewno nic poważnego. Kiedy fakty zaczynają przeczyć naszym lekceważącym interpretacjom, uruchamiamy kolejne mechanizmy obronne. „To przejściowe” – mówimy. „A poza tym mnie nie dotyczy. Trafiło na jakąś mniejszość, która była nieostrożna albo miała pecha”.
Doznajemy również szczególnego poczucia odrealnienia. Czytaliśmy wprawdzie o wielkich zarazach, ale miały one miejsce w dawnych czasach, kiedy warunki higieniczne i wiedza medyczna pozostawiały wiele do życzenia. Epidemie istniały dotąd w sferze fikcji. Kiedy wreszcie zaczynamy uświadamiać sobie przerażającą prawdę, uzbrajamy się w nadzieję i zdrowy rozsądek, to znaczy szukamy praktycznych rozwiązań i liczymy na ich skuteczność. Łudzimy się, że możliwe jest powstrzymanie eskalacji choroby i uniknięcie najgorszego.
Przywołajmy cytaty ilustrujące takie nastroje i reakcje:
- To niemożliwe, wszyscy wiedzą, że znikła z Zachodu (...) Dżuma zniknęła od lat z krajów o umiarkowanej temperaturze.
- Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych.
- Kiedy wybucha wojna, ludzie powiadają: „To nie potrwa długo, to zbyt głupie”. I oczywiście, wojna jest na pewno zbyt głupia, ale to nie przeszkadza jej trwać. Głupota upiera się zawsze, zauważono by to, gdyby człowiek nie myślał stale o sobie.
- Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie, że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie zawsze ów sen mija i, od złego snu do złego snu, to ludzie mijają (...) ponieważ nie byli dość ostrożni.
- To prawda, że słowo „dżuma” zostało wypowiedziane, to prawda, że w tej samej chwili zaraza ciskała i obalała swe ofiary na ziemię. Ale cóż, mogła się przecież zatrzymać. Należało więc jasno rozpoznać to, co powinno być rozpoznane, wygnać wreszcie bezużyteczne cienie i przedsięwziąć odpowiednie środki. Poza tym dżuma się zatrzyma, ponieważ dżumy nie można sobie wyobrazić albo wyobraża się ją sobie fałszywie. Jeśli się zatrzyma, a to jest najbardziej prawdopodobne, wszystko pójdzie dobrze. W przeciwnym razie stanie się wiadome, co to jest dżuma i czy nie ma sposobu przygotować się wpierw, by pokonać ją później.
- Dopiero z czasem, stwierdzając wzrost liczby zgonów, opinia publiczna uświadomiła sobie prawdę. Piąty tydzień dał bowiem trzystu dwudziestu jeden zmarłych, a szósty trzysta czterdziestu pięciu. Przynajmniej wzrost był wymowny. Ale nie był dość znaczny, by wśród ogólnego niepokoju nasi współobywatele nie sądzili nadal, że chodzi o zjawisko niewątpliwie przykre, ale w końcu przejściowe.
Co dzieje się dalej? Wciąż jeszcze żyjemy normalnie, ale z niepokojem zaczynamy liczyć ofiary. Śledzimy statystyki. Analizujemy dynamikę wzrostu. Próbujemy się uspokajać, zaklinamy rzeczywistość. W końcu dociera do nas brutalna prawda. Budzi się strach. Oddajmy znów głos kronikarzowi dżumy:
Wieczorem (...) tłum wypełniał ulice i kolejki wydłużały się pod kinami. Zresztą zdawało się, że epidemia się cofa, i w ciągu kilku dni zanotowano tylko dwanaście zgonów. Potem nagle skoczyła w górę jak strzała. W dniu kiedy liczba zmarłych doszła znowu do trzydziestu, Bernard Rieux czytał oficjalną depeszę, którą podał mu prefekt ze słowami: „Przestraszyli się”. Depesza oznajmiała: „Ogłoście stan dżumy. Zamknijcie miasto”.
Odtąd miasto pustoszeje:
Wieczorem ludzie już nie zbierali się, by możliwie najbardziej przedłużyć te dni, z których każdy mógł być ostatnim; małymi grupami szli szybko do domów lub kawiarń, tak że przez kilka dni o zmierzchu, który podówczas zapadał szybciej, ulice były puste, i tylko wiatr wydawał nieustanne skargi. Od wzburzonego i wciąż niewidzialnego morza szedł zapach wodorostów i soli. To puste miasto ubielone kurzem, nasycone zapachem morza, dźwięczące krzykami wiatru, jęczało wówczas jak nieszczęśliwa wyspa.
Co było potem wszyscy wiemy. Doktor Rieux z poświęceniem pełnił swoją służbę („najpilniejszą sprawą jest leczyć”), jego przyjaciel Tarrou organizował formacje sanitarne, przyjezdny dziennikarz Rambert rozpaczliwie próbował wydostać się z Oranu, ojciec Paneloux wygłaszał płomienne kazania i zmagał się z kryzysem wiary, były przestępca Cottard korzystał z odwrócenia od siebie uwagi policji, zaś skromny urzędnik Joseph Grand bronił się przed rozpaczą – pracując, walcząc z dżumą i starając się napisać książkę.
Było to właściwie jedno zdanie w niezliczonych wariantach. Zdanie, które Grand ciągle zaczynał od nowa… „W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego”. Nawiasem mówiąc postać urzędnika wzrusza mnie najbardziej. Jego czułość, samotność, jego idée fixe, uporczywe dążenie do wyrażenia siebie poprzez jedną frazę. Literackie marzenie… I bezradne wspomnienie utraconej kiedyś miłości („W pewnej chwili powinienem był znaleźć słowa, które by ją zatrzymały, ale nie potrafiłem”).
Lecz nie o tym miałem zamiar pisać. Doskonale znamy Dżumę Camusa jako wielką przypowieść o miłości, cierpieniu, wygnaniu. O świętości bez Boga. O zmaganiu moralnym i egzystencjalnym. O powinnościach wobec drugiego człowieka. O zagładzie (czytelne aluzje do Szoah).
Pamiętajmy jednak, że jest to także historia epidemii jako takiej, z jej wszystkimi konsekwencjami – psychicznymi, społecznymi, gospodarczymi. Jakże namacalne stały się nagle opisane w powieści problemy wynikające z przymusowej kwarantanny – niemożność przekroczenia granicy, gwałtowny wzrost cen, zastój w branży turystycznej („dżuma jest ruiną turystyki”).
Dziś, kiedy nieoczekiwanie znaleźliśmy się w sytuacji mieszkańców Oranu (a przynajmniej w rzeczywistości, która ją pod pewnymi względami przypomina) słynne dzieło Camusa można czytać inaczej niż zwykle – to znaczy dosłownie. W ten sposób odbierane – staje się ono nam bliższe niż kiedykolwiek.
Ponieważ Dżuma jest istną kopalnią przenikliwych refleksji i aforyzmów, warto przypomnieć ich jak najwięcej:
1) Jest rzeczą równie rozsądną ukazać jakiś rodzaj uwięzienia przez inny, jak ukazać coś, co istnieje rzeczywiście, przez coś innego, co nie istnieje (motto – Daniel Defoe).
2) Jakże wyobrazić sobie na przykład miasto bez gołębi, bez drzew i ogrodów, gdzie nie uderzają skrzydła i nie szeleszczą liście, miejsce nijakie, jeśli już wyznać całą prawdę?
3) Można tylko żałować, że miasto zbudowano tyłem do zatoki, niepodobna więc dostrzec morza, którego zawsze trzeba szukać.
4) Ale są miasta i kraje, gdzie ludzie od czasu do czasu podejrzewają istnienie czegoś innego. Na ogół nie zmienia to ich życia. Ale zaznali podejrzeń, a to zawsze jest wygrana. Natomiast Oran jest wyraźnie miastem bez podejrzeń.
5) Nie byli bowiem sami wobec świata, istota, która żyła z nimi, w pewien sposób stała miedzy nimi a światem. Od tej chwili natomiast byli w sposób oczywisty wydani kaprysom nieba, to znaczy cierpieli i żywili nadzieję bez powodu.
6) Miasto zaludniali ludzie śpiący z otwartymi oczyma, którzy wymykali się swemu losowi tylko w tych rzadkich chwilach, kiedy ich rana z pozoru zamknięta otwierała się nagle w nocy. Wyrwani ze snu dotykali jej z niejakim roztargnieniem, z irytacją na ustach, odnajdując w nagłym błysku swoje nagle odmłodzone cierpienie, a wraz z nim wstrząsającą twarz swej miłości.
7) Pozbawieni pamięci i nadziei, ulokowali się w teraźniejszości. Doprawdy wszystko stało się dla nich teraźniejszością. Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile.
8) Doznawali więc głębokiego bólu wszystkich więźniów i wszystkich wygnańców — żyli pamięcią nieprzydatną do niczego. Nawet ta przeszłość, o której rozmyślali bez przerwy, miała jedynie smak żalu (...) Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
9) Nie wychodząc z cienia doktor odparł, że dał już odpowiedź: gdyby wierzył we wszechmogącego Boga, przestałby leczyć ludzi, zostawiając Bogu tę troskę. Ale ponieważ nikt na świecie, nawet Paneloux, choć sądzi, że w Boga wierzy, nie wierzy w niego w taki sposób, ponieważ nikt nie poddaje się całkowicie, on, Rieux, myśli, że tu przynajmniej jest na drodze prawdy, skoro walczy przeciw światu takiemu, jaki jest.
10) W końcu (…) jest to sprawa, którą człowiek taki jak pan potrafi zrozumieć; skoro jednak śmierć ustanawia porządek świata, może lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy.
11) Człowiek nie potrafi ani cierpieć, ani być długo szczęśliwym. Nie jest więc zdolny do niczego, co się liczy.
12) Muszę jednak panu powiedzieć: w tym wszystkim nie chodzi o bohaterstwo. Chodzi o uczciwość. Ta myśl może się wydać śmieszna, ale jedyny sposób walki z dżumą to uczciwość.
13) – Pan jeszcze nie zrozumiał (…) – Czego? – Dżumy (…) Nie, pan nie zrozumiał, że to polega na zaczynaniu od nowa.
14) Dżuma zniosła sądy wartościujące.
15) Bracia moi, chwila nadeszła. Trzeba we wszystko uwierzyć albo wszystkiemu zaprzeczyć. A któż spośród was ośmieliłby się wszystkiemu zaprzeczyć?
16) To budzi bunt, ponieważ przekracza naszą miarę. Ale może powinniśmy kochać to, czego nie umiemy pojąć.
17) Miał ochotę krzyczeć jeszcze, by rozerwać wreszcie mocną pętlę, która dławiła mu serce.
18) Rieux wiedział, co myślał w tej chwili płacząc stary człowiek, i doktor myślał tak samo jak on, że świat bez miłości jest martwym światem i że zawsze przychodzi godzina, kiedy zmęczony więzieniami, pracą i odwagą błaga o twarz jakiejś istoty i o serce olśnione czułością.
19) Miłość nie jest nigdy dość mocna, by znaleźć swój własny wyraz.
20) Wiem na pewno, że każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nie, nikt na świecie nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka i żeby go nie zakazić.
21) Trzeba było jeszcze czekać. Ale w miarę czekania przestaje się już czekać i całe nasze miasto żyło bez przyszłości.
22) Była to wszędzie ta sama pauza, ta sama uroczysta przerwa, to samo uspokojenie, które przychodziło po bitwach – cisza klęski.
23) Wiedział jednak, że ta kronika nie może być kroniką ostatecznego zwycięstwa. Może być tylko świadectwem tego, co należało wypełnić i co niewątpliwie powinni wypełniać nadal, wbrew terrorowi i jego niestrudzonej broni, mimo rozdarcia osobistego, wszyscy ludzie, którzy nie mogąc być świętymi i nie chcąc zgodzić się na zarazy, starają się jednak być lekarzami.
24) Słuchając okrzyków radości dochodzących z miasta, Rieux pamiętał, że ta radość jest zawsze zagrożona. Wiedział bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach: że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.
