„Kongres…” czytałem jako appendix do „Dzienników gwiazdowych”, z którymi
niedawno się zapoznałem. Tym razem Ijon Tichy nie eksplorował
przestrzeni kosmicznej. Zamiast granic wszechświata, poznawał i
poszerzał granice własnego wnętrza. O wyobraźni Lema można mówić w
nieskończoność i w nieskończoność ją podziwiać. Dotyczy to także jego
zdolności prognostycznych, umiejętności przewidywania zagrożeń
cywilizacyjnych. W utworze napisanym w 1971 r. punktem wyjścia jest
problem przeludnienia i sposoby jego rozwiązania. To oczywiście tylko
pretekst do rozważań natury ogólniejszej, tj. filozoficznej. Mnie
osobiście Lem interesuje właśnie jako filozof. Profesor Bogusław
Wolniewicz radził, żeby w twórcy „Solaris” widzieć przede wszystkim
myśliciela, dopiero później literata (też zresztą znakomitego). I ten
punkt widzenia jest mi bliski.
W „Kongresie” przenosimy się do przyszłości zdominowanej przez technologie utrzymujące ludzi w złudzeniu, że to, co odczuwają i przeżywają jest rzeczywistością. Innymi słowy – istnieje mnóstwo wariantów rzeczywistości i jej percypowania, a każdy jest dostępny dzięki wyspecjalizowanym substancjom chemicznym („psychemia”). Lem porusza klasyczne kwestie epistemologii – Czym jest poznanie? Gdzie są jego granice? W jaki sposób poznajemy siebie i świat? Jak odróżnić to, co prawdziwe od tego, co pozorne i wyobrażone? A z perspektywy etycznej pyta: Czy można przed ludźmi ukrywać straszną prawdę (np. o końcu świata) w imię ich poczucia bezpieczeństwa i szczęścia (subiektywnego przecież)?
Pytania są stare jak filozofia, ale ujęcie bardzo oryginalne. Autor w wielu miejscach ww. kwestie uszczegóławia, rozpatruje i oświetla z różnych stron, mnoży pomysły, sugestie, rozwiązania. Drobiazgowo opisuje, jak ludzie funkcjonują w owym panchemicznym uniwersum, w tej utopii złudnego szczęścia, która w istocie jest antyutopią. Jak zwykle u Lema mamy do czynienia z erupcją słowotwórczą. Nagromadzenie neologizmów (nazw rozmaitych urządzeń, funkcji, właściwości) może przyprawiać o zawrót głowy. Jednych ten zabieg bawi czy nawet fascynuje, innych nieco nuży i rozprasza. Należę do drugiej grupy. Dwa określenia mi się jednak spodobały: „śnidło” – substancja wywołująca sny oraz „myśliwy” – plagiator cudzych pomysłów. „Myśliwy” nie jest, rzecz jasna, przykładem neologizmu, a możliwej transformacji semantycznej.
Przytaczam z "Kongresu..." kilka myśli i cytatów godnych (jak sądzę) zapamiętania:
1) „Odczuwałem tak potężny ładunek imperatywu kategorycznego, że muchy bym nie ukrzywdził”.
2) „Człowiek potrafi owładnąć tym tylko, co może pojąć, a pojąć z kolei może jedynie to, co się da wysłowić. Niewysłowione jest niepojęte".
3) „Ludziom nie wystarczy być szczęśliwymi, trzeba jeszcze, by inni byli nieszczęśliwi”.
4) „Marzenia zawsze wygrają z rzeczywistością, jeśli im się na to pozwoli”.
5) „Podróże nie kuszą, kiedy nie ma z nich dokąd wrócić”.
6) „Czekałem aż rzeczywistość złuszczy z siebie kolejną warstwę”.
7) „Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić”.
W „Kongresie” przenosimy się do przyszłości zdominowanej przez technologie utrzymujące ludzi w złudzeniu, że to, co odczuwają i przeżywają jest rzeczywistością. Innymi słowy – istnieje mnóstwo wariantów rzeczywistości i jej percypowania, a każdy jest dostępny dzięki wyspecjalizowanym substancjom chemicznym („psychemia”). Lem porusza klasyczne kwestie epistemologii – Czym jest poznanie? Gdzie są jego granice? W jaki sposób poznajemy siebie i świat? Jak odróżnić to, co prawdziwe od tego, co pozorne i wyobrażone? A z perspektywy etycznej pyta: Czy można przed ludźmi ukrywać straszną prawdę (np. o końcu świata) w imię ich poczucia bezpieczeństwa i szczęścia (subiektywnego przecież)?
Pytania są stare jak filozofia, ale ujęcie bardzo oryginalne. Autor w wielu miejscach ww. kwestie uszczegóławia, rozpatruje i oświetla z różnych stron, mnoży pomysły, sugestie, rozwiązania. Drobiazgowo opisuje, jak ludzie funkcjonują w owym panchemicznym uniwersum, w tej utopii złudnego szczęścia, która w istocie jest antyutopią. Jak zwykle u Lema mamy do czynienia z erupcją słowotwórczą. Nagromadzenie neologizmów (nazw rozmaitych urządzeń, funkcji, właściwości) może przyprawiać o zawrót głowy. Jednych ten zabieg bawi czy nawet fascynuje, innych nieco nuży i rozprasza. Należę do drugiej grupy. Dwa określenia mi się jednak spodobały: „śnidło” – substancja wywołująca sny oraz „myśliwy” – plagiator cudzych pomysłów. „Myśliwy” nie jest, rzecz jasna, przykładem neologizmu, a możliwej transformacji semantycznej.
Przytaczam z "Kongresu..." kilka myśli i cytatów godnych (jak sądzę) zapamiętania:
1) „Odczuwałem tak potężny ładunek imperatywu kategorycznego, że muchy bym nie ukrzywdził”.
2) „Człowiek potrafi owładnąć tym tylko, co może pojąć, a pojąć z kolei może jedynie to, co się da wysłowić. Niewysłowione jest niepojęte".
3) „Ludziom nie wystarczy być szczęśliwymi, trzeba jeszcze, by inni byli nieszczęśliwi”.
4) „Marzenia zawsze wygrają z rzeczywistością, jeśli im się na to pozwoli”.
5) „Podróże nie kuszą, kiedy nie ma z nich dokąd wrócić”.
6) „Czekałem aż rzeczywistość złuszczy z siebie kolejną warstwę”.
7) „Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić”.
