Christmas Day z Herkulesem

Niemal każde spotkanie z twórczością Agaty Christie gwarantuje intelektualną rozrywkę i przyjemność. Tak było i w tym przypadku. Boże Narodzenie w posiadłości Gosford Park, w późnych latach trzydziestych XX wieku. To chyba moja ulubiona epoka. Salonowy świat zaczyna się chwiać, ale jeszcze nie upada, wszystko wydaje się na swoim miejscu – po staremu.

Do ekskluzywnej rezydencji zjeżdża się na święta cała familia, zaproszona i zebrana przez seniora rodu Simeona Lee. Starzec jest sparaliżowany, ale wciąż zachowuje wpływ na członków rodziny. Dysponuje wielką fortuną, której dorobił się w Afryce Południowej – na diamentach. Ma za sobą życie pełne przygód i kobiet. Oprócz prawowitych dzieci – czwórki synów (Alfreda, Harry’ego, Dawida i George’a) i córki Jeniffer (nieszczęśliwie zmarłej) – posiada zastępy nielegalnego potomstwa. Tak przynajmniej twierdzi. Ów fakt okaże się nie bez znaczenia dla jego przyszłości. Na świąteczny pudding przybywają również piękna wnuczka Simeona – Pilar, w której płynie południowa krew (jest córką wspomnianej Jenny, która wyszła za Hiszpana) oraz syn byłego wspólnika pana Lee – Stephen Farr. Są jeszcze żony synów, pociągające za sznurki. Każda z tych osób ma swoje motywy, cele, ukryte intencje. Każda sylwetka naszkicowana jest w sposób wyrazisty i intrygujący. Christie to mistrzyni zwięzłych, ale bardzo sugestywnych opisów postaci.

Gdy seniorowi ginie partia nieoszlifowanych diamentów, do akcji wkracza lokalny policjant – inspektor Sugden. Od kradzieży już tylko krok do morderstwa – bardzo krwawego tym razem. Autorka zwracała się w przedmowie do szwagra: „Narzekałeś, że moje morderstwa stały się nazbyt wyrafinowane i w gruncie rzeczy jakby anemiczne, wyznałeś, że tęsknisz za solidnym, gwałtownym, tonącym we krwi mordem, który nie zostawiłby miejsca na wątpliwości, czy to naprawdę morderstwo. Tę powieść napisałam więc specjalnie dla Ciebie, mam nadzieję, że ci się spodoba”.

W mord zamieszani są wszyscy, bo w grę wchodzi sprawa testamentu starego Lee. Odpowiedź na pytanie „Kto zabił?” wydaje się przerastać miejscową dochodzeniówkę. I wtedy mimochodem pojawia się on – mały Belg. Jak zawsze subtelnie, niejako przy okazji, nikomu się nie narzucając. W roli doradcy, asystenta, by stopniowo przejąć kontrolę nad śledztwem i drogą „logiki i eliminacji” odkryć prawdę.

Jedyne, czego mi trochę zabrakło w tej opowieści to atmosfery Bożego Narodzenia. Nie mam na myśli świątecznej sielanki (trudno o niej mówić w przypadku zbrodni), ale za mało było aspektów pogodowych, kulinarnych czy dekoracyjnych – tego, co tworzy klimat Christmas Day. Był tylko ogień kominka w wyziębionym salonie i uwaga Herkulesa, że on jednak preferuje ogrzewanie elektryczne. Jaki nowoczesny nasz uroczy detektyw!