Tybetańska Księga Umarłych budziła swego czasu wielkie zainteresowanie na Zachodzie. Święty tekst buddyzmu tybetańskiego znalazł wielu odbiorców wśród hippisów, wyznawców ruchu New Age, konsumentów synkretycznej duchowości. Może dlatego, że nie jest w swoim przekazie hermetyczny, że – choć osadzony w określonej tradycji religijno-filozoficznej – poza nią wykracza.
Źródłowy buddyzm, którego twórcą był w VI w. p.n.e. Siddhartha Gautama, doczekał się, w toku swej ewolucji, wielu odmian, odłamów, interpretacji. Jedną z jego wersji jest buddyzm tybetański, zwany również lamaizmem (od tytułu „lama”). Lama to tybetański odpowiednik indyjskiego określenia guru, oznaczający duchowego mistrza, nauczyciela. Z kolei dalajlama to lama o mądrości "jak ocean". Każdy z następujących po sobie dalajlamów uchodzi za wcielenie Awalokiteśwary, czyli bodhisattwy współczucia. Kim jednak jest bodhisattwa? Owo sanskryckie pojęcie oznacza istotę dążącą do oświecenia i w imię miłosierdzia niosącą to oświecenie innym. Znany i powszechnie szanowany Dalajlama XIV, laureat pokojowej nagrody Nobla, jest zatem nie tylko religijnym i politycznym przywódcą Tybetańczyków, ale i kolejną inkarnacją Awalokiteśwary.
W klasycznym buddyzmie od początku chodziło o emancypację, wyzwolenie. Świat zewnętrzny został rozpoznany przez Buddę jako źródło cierpień, z których trzeba się wyzwolić. Jak? Medytując, współczując, odrzucając żądze, unikając zła. Ponieważ jako byt odradzamy się w kolejnych wcieleniach (pod rozmaitymi postaciami) – doświadczamy bólu. Celem ostatecznym, ideałem, do którego powinniśmy dążyć jest przerwanie cyklu narodzin i śmierci, wydostanie się z zaklętego kręgu wcieleń – z samsary. Skutkuje to osiągnięciem nirwany – stanu niczym nieuwarunkowanej szczęśliwości, w którym wygasają wszelkie cierpienia i zanika indywidualny byt.
Tybetańczycy oparli swoje wyznanie o podobne założenia (w Tybecie buddyzm zjawił się ok. II w. n.e., a zbliżoną do obecnej postać przyjął ok. IX w., gdy sprowadzono do tej krainy mnichów), ale urozmaicili tradycyjny buddyzm elementami swoich pierwotnych wierzeń (tzw. religii Bon, a także szamanizmu). Wprowadzili do buddyjskiego uniwersum szereg bóstw, duchów, demonów. Położyli duży nacisk na rytuał.
Związek z rytuałem ma właśnie Tybetańska Księga Umarłych. Jej tekst odczytywano zmarłym, żeby pomóc ich duszom rozeznać się w nowej sytuacji, w pierwszych chwilach pośmiertnej egzystencji. A przede wszystkim – żeby je przez to doświadczenie przeprowadzić, wskazać właściwą drogę, wyjaśnić, kim są byty w owym stanie spotykane, pouczyć – jak uniknąć kolejnego wcielenia. Jest zatem Księga rodzajem przewodnika, zbiorem rad i wskazówek, a także zapisem wyobrażeń i wierzeń dotyczących tego, co dzieje się z nami po śmierci.
Czym jednak był ten tekst dla mnie – zupełnego laika w sprawach Dalekiego Wschodu, nie wiedzącego nic prawie o buddyjskiej kulturze i religii?
Nie czytałem Księgi, ale jej wysłuchałem. W znakomitej, poruszającej interpretacji Mai Ostaszewskiej. Różnie można myśleć o publicznych zachowaniach tej aktorki (jej groteskowych protestach, które stały się przedmiotem wielu memów). Głos ma jednak piękny, natchniony. Przynajmniej na tym nagraniu.
Zanurzony w mistyczną aurę, w jaką wprowadziły mnie słowa i frazy czytane przez panią Maję – słuchałem zauroczony o bardo, samsarze, joginach, dakiniach i bodhisattwach. Przed oczami mojego umysłu pojawiali się buddowie o dziwnie pięknych imionach – Akszobhja, Amitabha, Wajroczana, Ratnasambhawa, Amoghasiddhi, Maitreja. Zjawiały się również straszliwe bóstwa z rodziny Heruka. Nie byłem w stanie spamiętać ich wyglądu ani atrybutów. W mojej głowie wirowały migotliwe oblicza – pół-ludzkie, pół-zwierzęce, ukazywały się węże, miecze, "czaszki pełne krwi". W roli obrońcy i adresata modlitw występował stróż Jidam (odpowiednik naszego Anioła Stróża). Sakralny język płynął i roztapiał się w moich uszach. Tyle pojęć, tyle postaci…
Co ważne, jak wielokrotnie przypominały słowa Księgi, wszystkie one „z twojego pochodzą umysłu” i „objawiają się teraz, tutaj, tobie”. To mnie bardzo zafrapowało. Jaki jest status ontyczny tych istot i zjawisk? Otóż są one tylko projekcjami. Rodzą się w naszych umysłach i z nich emanują. Dlatego nie trzeba się ich lękać. Kiedy uświadomimy sobie, że wszystkie obawy i wizje powstają w naszych głowach – zyskamy spokój. I wolność. „Ze zrozumieniem przychodzi wyzwolenie” – oto fraza, która powraca w tekście jako jego zasadniczy motyw.
Słowem kluczem jest również wspomniane bardo. Cóż to jest bardo? Termin ten oznacza coś, co jest pomiędzy, przestrzeń pośrednią, między-byt. Bardo opisuje sytuację kogoś, kto jest już poza obecnym życiem, ale jeszcze nie wkroczył w nową formę egzystencji. Otwiera się przed nim sześć sfer samsary – sześć opcji powrotu do rzeczywistości wcieleń. Otwiera się też przed nim możliwość nirwany. To, gdzie ostatecznie trafi zależy od jego karmana (uczynków popełnionych w poprzednich żywotach), ale także od własnego wyboru. I rozeznania. W bardo, w jego „wąskim przesmyku” pojawiają się rozmaite istoty (bóstwa, demony) i fenomeny (np. różne formy światłości). Chodzi o to, by je właściwie rozpoznać i niejako przezwyciężyć.
Język Księgi jest nie tylko tajemniczy i bardzo sugestywny. Poza wszystkim jest on po prostu piękny. Pełen symboli, porównań, metafor. Nasycony poezją. Oto dwa, wybrane spośród wielu, cytaty, które o tym zaświadczają:
Dlaczego ta starożytna księga – sprawiająca wrażenie ezoterycznej, przeznaczonej dla wtajemniczonych – zyskała globalną popularność i w XX wieku (zwłaszcza w latach 60. i 70.) stała się przedmiotem fascynacji na Zachodzie?
Bo w szczególny sposób dotknęła zagadnienia bliskiego wszystkim ludziom – spraw ostatecznych, śmierci. W czasach, gdy Raymond Moody badał zjawisko NDE (near-death experience), Timothy Leary i Aldous Huxley testowali wpływ substancji psychoaktywnych na naszą podświadomość, a Robert Monroe przekonywał, że można podróżować poza ciałem – buddyjski tekst jawił się jako niezwykła synteza tych transgresyjnych doświadczeń.
Mówiąc o śmierci – mówił również o inicjacji i poszukiwaniu siebie. Realność metafizyczną utożsamiał z wytworami umysłu („ciałem umysłu”). Opisywał rzeczywistość jako grę pozorów i złudzeń – „nieznośną lekkość bytu”. Dlatego świetnie wkomponowywał się w ten uniwersalny duchowo, synkretyczny i psychodeliczny kontekst, w atmosferę epoki hippisów. Zwolennikom New Age mogły odpowiadać frazy o „subtelnej energii Buddy”. Znalazło się nawet coś dla wyznawców psychoanalizy: jeden z końcowych fragmentów księgi dotyczy kwestii odrodzenia się w określonej płci, zapowiadając: „Jeżeli odrodzisz się jako mężczyzna – poczujesz nienawiść do ojca, jeżeli odrodzisz się jako kobieta – poczujesz nienawiść do matki”. Sam Carl Gustav Jung, który psychoanalizę skierował na tory duchowości, był pod wrażeniem głębi omawianego dzieła.
Tybetańską Księgę Umarłych można zatem poznawać i przeżywać niezależnie od kulturowo-religijnych uwarunkowań. Dostojna i piękna w wyrazie, mądra i uniwersalna w przesłaniu, wskazuje na takie wartości jak wolność, pokój, współczucie, miłosierdzie. I zadaje nieśmiertelne pytania – o to, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Źródłowy buddyzm, którego twórcą był w VI w. p.n.e. Siddhartha Gautama, doczekał się, w toku swej ewolucji, wielu odmian, odłamów, interpretacji. Jedną z jego wersji jest buddyzm tybetański, zwany również lamaizmem (od tytułu „lama”). Lama to tybetański odpowiednik indyjskiego określenia guru, oznaczający duchowego mistrza, nauczyciela. Z kolei dalajlama to lama o mądrości "jak ocean". Każdy z następujących po sobie dalajlamów uchodzi za wcielenie Awalokiteśwary, czyli bodhisattwy współczucia. Kim jednak jest bodhisattwa? Owo sanskryckie pojęcie oznacza istotę dążącą do oświecenia i w imię miłosierdzia niosącą to oświecenie innym. Znany i powszechnie szanowany Dalajlama XIV, laureat pokojowej nagrody Nobla, jest zatem nie tylko religijnym i politycznym przywódcą Tybetańczyków, ale i kolejną inkarnacją Awalokiteśwary.
W klasycznym buddyzmie od początku chodziło o emancypację, wyzwolenie. Świat zewnętrzny został rozpoznany przez Buddę jako źródło cierpień, z których trzeba się wyzwolić. Jak? Medytując, współczując, odrzucając żądze, unikając zła. Ponieważ jako byt odradzamy się w kolejnych wcieleniach (pod rozmaitymi postaciami) – doświadczamy bólu. Celem ostatecznym, ideałem, do którego powinniśmy dążyć jest przerwanie cyklu narodzin i śmierci, wydostanie się z zaklętego kręgu wcieleń – z samsary. Skutkuje to osiągnięciem nirwany – stanu niczym nieuwarunkowanej szczęśliwości, w którym wygasają wszelkie cierpienia i zanika indywidualny byt.
Tybetańczycy oparli swoje wyznanie o podobne założenia (w Tybecie buddyzm zjawił się ok. II w. n.e., a zbliżoną do obecnej postać przyjął ok. IX w., gdy sprowadzono do tej krainy mnichów), ale urozmaicili tradycyjny buddyzm elementami swoich pierwotnych wierzeń (tzw. religii Bon, a także szamanizmu). Wprowadzili do buddyjskiego uniwersum szereg bóstw, duchów, demonów. Położyli duży nacisk na rytuał.
Związek z rytuałem ma właśnie Tybetańska Księga Umarłych. Jej tekst odczytywano zmarłym, żeby pomóc ich duszom rozeznać się w nowej sytuacji, w pierwszych chwilach pośmiertnej egzystencji. A przede wszystkim – żeby je przez to doświadczenie przeprowadzić, wskazać właściwą drogę, wyjaśnić, kim są byty w owym stanie spotykane, pouczyć – jak uniknąć kolejnego wcielenia. Jest zatem Księga rodzajem przewodnika, zbiorem rad i wskazówek, a także zapisem wyobrażeń i wierzeń dotyczących tego, co dzieje się z nami po śmierci.
Czym jednak był ten tekst dla mnie – zupełnego laika w sprawach Dalekiego Wschodu, nie wiedzącego nic prawie o buddyjskiej kulturze i religii?
Nie czytałem Księgi, ale jej wysłuchałem. W znakomitej, poruszającej interpretacji Mai Ostaszewskiej. Różnie można myśleć o publicznych zachowaniach tej aktorki (jej groteskowych protestach, które stały się przedmiotem wielu memów). Głos ma jednak piękny, natchniony. Przynajmniej na tym nagraniu.
Zanurzony w mistyczną aurę, w jaką wprowadziły mnie słowa i frazy czytane przez panią Maję – słuchałem zauroczony o bardo, samsarze, joginach, dakiniach i bodhisattwach. Przed oczami mojego umysłu pojawiali się buddowie o dziwnie pięknych imionach – Akszobhja, Amitabha, Wajroczana, Ratnasambhawa, Amoghasiddhi, Maitreja. Zjawiały się również straszliwe bóstwa z rodziny Heruka. Nie byłem w stanie spamiętać ich wyglądu ani atrybutów. W mojej głowie wirowały migotliwe oblicza – pół-ludzkie, pół-zwierzęce, ukazywały się węże, miecze, "czaszki pełne krwi". W roli obrońcy i adresata modlitw występował stróż Jidam (odpowiednik naszego Anioła Stróża). Sakralny język płynął i roztapiał się w moich uszach. Tyle pojęć, tyle postaci…
Co ważne, jak wielokrotnie przypominały słowa Księgi, wszystkie one „z twojego pochodzą umysłu” i „objawiają się teraz, tutaj, tobie”. To mnie bardzo zafrapowało. Jaki jest status ontyczny tych istot i zjawisk? Otóż są one tylko projekcjami. Rodzą się w naszych umysłach i z nich emanują. Dlatego nie trzeba się ich lękać. Kiedy uświadomimy sobie, że wszystkie obawy i wizje powstają w naszych głowach – zyskamy spokój. I wolność. „Ze zrozumieniem przychodzi wyzwolenie” – oto fraza, która powraca w tekście jako jego zasadniczy motyw.
Słowem kluczem jest również wspomniane bardo. Cóż to jest bardo? Termin ten oznacza coś, co jest pomiędzy, przestrzeń pośrednią, między-byt. Bardo opisuje sytuację kogoś, kto jest już poza obecnym życiem, ale jeszcze nie wkroczył w nową formę egzystencji. Otwiera się przed nim sześć sfer samsary – sześć opcji powrotu do rzeczywistości wcieleń. Otwiera się też przed nim możliwość nirwany. To, gdzie ostatecznie trafi zależy od jego karmana (uczynków popełnionych w poprzednich żywotach), ale także od własnego wyboru. I rozeznania. W bardo, w jego „wąskim przesmyku” pojawiają się rozmaite istoty (bóstwa, demony) i fenomeny (np. różne formy światłości). Chodzi o to, by je właściwie rozpoznać i niejako przezwyciężyć.
Język Księgi jest nie tylko tajemniczy i bardzo sugestywny. Poza wszystkim jest on po prostu piękny. Pełen symboli, porównań, metafor. Nasycony poezją. Oto dwa, wybrane spośród wielu, cytaty, które o tym zaświadczają:
- I poczujesz wielkie cierpienie podobne udręce ryby wleczonej po gorącym piasku.
- Wszystkie te zwidy są jak sen, jak omam, jak echo, jak miraż, jak odbicie w lustrze, jak widziadło, jak księżyc w wodzie.
Dlaczego ta starożytna księga – sprawiająca wrażenie ezoterycznej, przeznaczonej dla wtajemniczonych – zyskała globalną popularność i w XX wieku (zwłaszcza w latach 60. i 70.) stała się przedmiotem fascynacji na Zachodzie?
Bo w szczególny sposób dotknęła zagadnienia bliskiego wszystkim ludziom – spraw ostatecznych, śmierci. W czasach, gdy Raymond Moody badał zjawisko NDE (near-death experience), Timothy Leary i Aldous Huxley testowali wpływ substancji psychoaktywnych na naszą podświadomość, a Robert Monroe przekonywał, że można podróżować poza ciałem – buddyjski tekst jawił się jako niezwykła synteza tych transgresyjnych doświadczeń.
Mówiąc o śmierci – mówił również o inicjacji i poszukiwaniu siebie. Realność metafizyczną utożsamiał z wytworami umysłu („ciałem umysłu”). Opisywał rzeczywistość jako grę pozorów i złudzeń – „nieznośną lekkość bytu”. Dlatego świetnie wkomponowywał się w ten uniwersalny duchowo, synkretyczny i psychodeliczny kontekst, w atmosferę epoki hippisów. Zwolennikom New Age mogły odpowiadać frazy o „subtelnej energii Buddy”. Znalazło się nawet coś dla wyznawców psychoanalizy: jeden z końcowych fragmentów księgi dotyczy kwestii odrodzenia się w określonej płci, zapowiadając: „Jeżeli odrodzisz się jako mężczyzna – poczujesz nienawiść do ojca, jeżeli odrodzisz się jako kobieta – poczujesz nienawiść do matki”. Sam Carl Gustav Jung, który psychoanalizę skierował na tory duchowości, był pod wrażeniem głębi omawianego dzieła.
Tybetańską Księgę Umarłych można zatem poznawać i przeżywać niezależnie od kulturowo-religijnych uwarunkowań. Dostojna i piękna w wyrazie, mądra i uniwersalna w przesłaniu, wskazuje na takie wartości jak wolność, pokój, współczucie, miłosierdzie. I zadaje nieśmiertelne pytania – o to, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.
